Półwysep Apeniński tonie we łzach. Rozpacz, niemalże żałoba narodowa. Przecież dla Włochów piłka nożna to sport narodowy. Ból jest tym większy, że z pierwszej rundy odpadają obrońcy tytułu. Być może z tego powodu „La Gazzetta dello Sport” będzie wydana na czarno? Może czcionka pozostanie różowa, choć „różowo” we włoskiej piłce wcale nie jest.
Analizując historię mistrzostw świata, można zauważyć całkiem ciekawą (może nie dla Włochów) sprawę. Od 1930 roku, czyli od pierwszych mistrzostw świata w Urugwaju, trzeci raz obrońca tytułu nie zdołał wyjść z pierwszej rundy.
Oczywiście debiutantami byli… Włosi. W 1950 roku, broniąc tytułu w Brazylii, włoscy piłkarze zajęli drugie miejsce w grupie (z trzech drużyn awansowała jedna – Szwecja).
W 1966 roku, na angielskich boiskach szczęście nie sprzyjało Brazylijczykom, którzy bronili tytułu zdobytego w Chile. W grupie z Portugalią, Węgrami i Bułgarią, Brazylia uplasowała się na trzecim miejscu.
Na pocieszenie, choć marne, dzień wcześniej odpadli wicemistrzowie, sąsiedzi Włochów – Francuzi. Ale czy to coś zmienia? W takim razie, co pozostaje włoskim kibicom? Czy wygrana włoskiego zespołu w piłkarskiej Lidze Mistrzów zaspokoi oczekiwania? Pozostaje jeszcze Scuderia Ferrari, być może kolarska niespodzianka w Tour de France, bo na Francesce Schiavone, zwyciężczyni Rolanda Garrosa, na kortach Wimbledonu też już Włosi nie mogą liczyć. To wszystko chyba nie ma znaczenia. Przecież mistrzostwa świata w piłce nożnej są teraz najważniejszym sportowym wydarzeniem. Reszta nie jest nawet w cieniu…