Pierwszy Tomasz Gollob, za nim Rune Holta i Jarosław Hampel - trzej białoczerwoni na podium po raz pierwszy w historii Grand Prix - tak było rok temu na toruńskiej Motoarenie. Nic dziwnego, że w tym roku apetyty kibiców były olbrzymie. W Toruniu czyłem się jak w Gelsenkirchen w 2006 roku podczas MŚ przed meczem z Ekwadorem. Wszyscy czekają na zwycięstwo i wszyscy są przekonani, że je odniesiemy. Nikt nie pamiętał o tym że Gollob występuje z kontuzją nogi a Rune Holta (Norweg z polskim paszportemj), tak naprawdę powinien udać się na salę operacyjną, a nie na tor wyścigowy. Po prawdzie kontuzje przed tym GP nie dotyczyły tylko Polaków, ale choćby Emila Sajfutdinowa.
Na torze jednak nic nie wskazywało, na to, że może być źle. Przede wszystkim Gollob i Hampel błyszczeli i nawet jak spóźniali start, to nigdy nie przyjeżdżali na tym miejscu, na którym zaczynali wyścig. Wszystko było dobrze, aż do ostatniego wirażu 17 biegu, kiedy na Tomka najechał Rosjanin Artiom Łaguta. Fakt, że po interwencji lekarzy Gollob sam zszedł do bosku, ale być może świeże obrażenia zadecydowały, że swój półfinał i to zdecydowanie przegrał wraz z Rune Holtą. W finale mieliśmy tylko Jarosława Hampela. Zwycięzca Grand Prix Skandynawii, mimo ogłuszajacego dopingu musiał uznać wyższość Szweda Jonssona. Na szczęścied dla Jarka w finale nie było lidera klasyfikacji generalnej, Amerykanina Grega Hancocka, do którego Hampel odrobił tym samym 5 punktów.
Przed nami jeszcze trzy starty, najbliższy w Vojens i jedno chyba mamy już ostatecznie przesądzone. Gollob tytułu nie obroni, ale szanse na tytuł cały czas zachowuje Hampel i to teraz na nim skoncentrowane będą oczy wszystkich fanów speedwaya.