Przyznaje się bez bicia. Mam problem ze wzrokiem. Krótkowzroczność. Ale od 5 maja tj. od momentu rozpoczęcia się Giro d'Italia wyostrzam wzrok i podchodzę do ekranu telewizora z każdym etapem coraz to bliżej. Polacy jadą w czołówce! Ba, walczą o najwyższe lokaty.
Bartosz Huzarski walczący na podjeździe w Asyżu źródło: Roberto Bettini
Musiałem podejść na odległość co najmniej 10 centymetrów od ekranu, żeby zobaczyć jak finiszuje Bartosz Huzarski na wczorajszym etapie kończącym się w Asyżu. Walczył. Naciskał na pedały, ile miał tylko sił. Wywalczył drugie miejsce. Zobaczcie, jak to wszystko wyglądało na tych wąskich uliczkach:
Podsumowanie 10. etapu.
Grzechem byłoby nie przypomnieć o wyczynach Michała Gołasia podczas ostatniego weekendu. W piątek narobił wszystkim apetytu, zajmując trzecie miejsce i po wszystkim z pełną odpowiedzialnością powiedział, że będzie walczył o "różową koszulkę". Niestety, nie wytrzymał. Ostatnie ostre kilometry pod górę (choć to jeszcze nie takie piekło, jakie dopiero przed kolarzami) dały się we znaki. Trzeba też podkreślić, że Michał nie jest "góralem".
Jednak to wszystko sprawia, jakbym ten wyścig oglądał przez różowe okulary. I to nie korekcyjne, choć takie powinienem zawiesić na nosie. Polacy pokazują się w czubie peletonu. Nie boją się walki z najlepszymi i, co najważniejsze, otwarcie przyznają, że nie składają broni. Bartosz pokazał klasę i to chyba nie koniec. Michał Gołaś także chcę jeszcze powalczyć o etapówkę. Wielką pracę Sylwestra Szmyda zobaczymy jeszcze w wyższych partiach gór. Szkoda, że Tomasz Marczyński, jadący w trykocie mistrza Polski brał wczoraj udział w kraksie, tuż przed samą metą. Ważne, że z kolarską karawaną jedzie dalej.
Do zakończenia wyścigu szosa wiedzie jeszcze daleko. Polski kolarz w pierwszej "dwudziestce" Giro to byłaby miła niespodzianka.