Od momentu zdefiniowania w ubiegłym roku przez Intela wymogów, jakie muszą spełniać laptopy aby mogły być nazywane ultrabookami z dużym zainteresowaniem śledzę poczynania producentów w tej właśnie dziedzinie. Do tej pory wszelkie nowości wywoływały u mnie co najwyżej reakcję typu „o, fajne”. Czasem zdarzyło się jakieś „wow!”. Ale dwa ultrabooki jakie zobaczyłem ostatnio spowodowały, że zabrakło mi słów.
Pierwszy z nich to Samsung z nowej serii 9, który w momencie pisania tych słów jest najcieńszym komputerem przenośnym na świecie. Po zamknięciu pokrywy jego grubość nie przekracza, uwaga, 13 mm. W pierwszej chwili taka sucha liczba może nie brzmi jakoś powalająco, ale zapewniam Was, że wrażenie jest przeogromne... Oczywiście laptop jest przy tym ultralekki (1,2 kg), a fakt, że po położeniu go na biurku można go pomylić z podkładką na mysz sprawił jednak, że zamrugałem z wrażenia. Wielokrotnie...
Drugi z ultrabooków, który wywołał we mnie przyjemne mrowienie synapsów, to druga generacja Zenbooka firmy Asus. Tutaj wymiary nie są tak powalająco małe jak w przypadku Samsunga, ale tajwański koncern postanowił powalczyć o serca konsumentów w inny sposób. Otóż ten komputerek z ekranem o przekątnej 13,3 cala wyświetla obraz w rozdzielczości Full HD: 1920x1080 punktów. Na 13 calach! W pierwszej chwili stwierdziłem: „przegięcie”, ale kiedy zobaczyłem to w akcji nie mogłem powstrzymać się od zachwytu. Do tego stopnia, że postanowiłem kupić to maleństwo...
Ale przecież nie piszę o tym po to, żeby się pochwalić nowym zakupem. Piszę, bo te dwa ultrabooki spowodowały, że zacząłem się zastanawiać nad tym, czego możemy się spodziewać dalej. Mam wrażenie, że produkowanie jeszcze cieńszych i lżejszych laptopów mijałoby się z celem. Również jeśli chodzi o rozdzielczość ekranu zbliżamy się powoli do granicy, poza którą dalsze jej zwiększanie będzie pozbawione sensu. Oczywiście można tu wskazać palcem na nowe MacBooki z Retiną, ale myślę bardziej o komputerach z Windows, w którym skalowanie tekstu pozostawia bardzo wiele do życzenia.
Co zatem producenci ultrabooków mogą (i powinni) jeszcze ulepszyć? Wydajność nie podlega dyskusji – na tą zawsze zapotrzebowanie będzie ogromne. Podobnie z wydajnością graficzną – co prawda tutaj już teraz jest nieźle (vide: GeForce 620M we wspomnianym Zenbooku), ale możliwość odpalenia wymagających gier „na full” np. podczas kilkugodzinnego koczowania na lotnisku w oczekiwaniu na przesiadkę jest naprawdę kusząca.
Wydajność prowadzi nas z kolei prosto do pojemności baterii. Tutaj mamy jeszcze sporo do poprawienia. Co prawda producenci przechwalają się, że ich ultrabooki pracują po 7-8 godzin bez ładowania, ale w praktyce przecież nikt nie będzie przez cały dzień pracował z ekranem ściemnionym do 10% jasności przeglądając tylko dokumenty tekstowe. Oczywiście ostatnie miesiące przyniosły ogromny skok w tym zakresie, ale pole do popisu wciąż przed inżynierami ogromne. Nie tylko zresztą w dziedzinie komputerów przenośnych – ze smartfonami jest nieporównanie gorzej, ale to temat na inny tekst.
Pozwolę sobie zatem wystosować osobisty apel do firm produkujących sprzęt mobilny: skupcie się teraz na bateriach, proszę... :)