
Od ponad 300 dni uczę się języka hiszpańskiego. Nie w szkole i nie na kursach. Przez aplikację, która jest dostępna na każdym urządzeniu mobilnym. Dla mnie Duolingo to swego rodzaju gra wideo. Czemu tak uważam?
W zasadzie, gdyby wyjąć z niej słówka, gramatykę i akcenty, zostałby szkielet czegoś, co mogłoby spokojnie istnieć jako gra mobilna. Mamy poziomy doświadczenia, rankingi, codzienne wyzwania, monety do zbierania, system energii, a nawet ligę, w której rywalizujesz z innymi. Brzmi znajomo? Trochę jak Candy Crush, ale zamiast cukierków - czasowniki nieregularne.
Prawie jak granie
Mechanika aplikacji działa jak dobrze zaprojektowany system motywacyjny. Codziennie dostajesz przypomnienie, że nie możesz dziś przerwać passy. Na Twoje konto trafiają punkty doświadczenia (XP), które pozwalają awansować na kolejne poziomy. Są nagrody za powtarzanie materiału, a co najważniejsze - każda lekcja jest krótka i nieprzytłaczająca. To nie jest wykład z gramatyki. To ćwiczenia, które robisz w przerwie na kawę, w kolejce do lekarza albo podczas jazdy tramwajem.
Wśród najciekawszych gier mamy do dyspozycji łączenie słówek, czy mini-grę RPG z funkcjami dialogowymi. Warto wspomnieć, że korzystając z Duolingo nie tylko wykonujemy proste ćwiczenia, ale też bierzemy udział w grze fabularnej z postaciami o rozbudowanych osobowościach.

W Duolingo poznajemy sympatycznych bohaterów, którzy pojawiają się w lekcjach jako postacie dialogowe m.in. klasyczną, zieloną sowę Duo, zawsze "zmotywowaną" Lily z gotyckim zacięciem, czy rozgadanych Eddiego i Lin. Każda z tych postaci ma unikalny styl wypowiedzi, co sprawia, że nauka przypomina oglądanie serialu z różnorodnymi bohaterami. Ich obecność dodaje lekcjom humoru, charakteru i pomaga lepiej zapamiętywać kontekst wypowiedzi. Postaci są tak ciekawe, że można z nimi nawet porozmawiać dzięki AI. Poprowadzić dialogi, które sprawdzają umiejętności kreowania zdań. Pod koniec konwersacji otrzymujemy tekstowe podsumowanie, w którym pojawiają się propozycje innej formy wypowiedzi.
Dla mnie to wystarczające argumenty, że to nie jest zwykła aplikacja do nauki języka.

Czego się nauczyłem
Przez ponad 300 dni dotarłem na 15. poziom. To oznacza, że jestem w stanie zapytać o kierunek, przedstawić się i zrozumieć podstawowe informacje w sklepie czy restauracji. To odpowiednik wyższego stopnia A1. Teoretycznie powinien dotrzeć do tego stopnia w pół roku uczęszczania do szkoły językowej, raz lub dwa razy w tygodniu. Zamiast poświęcać dwie godziny w tygodniu, wolę jednak Duolingo 15 minut dziennie.
Dlaczego to działa? Bo nie czujesz, że się uczysz. Czujesz, że grasz. Jest progres, są odblokowywane kolejne poziomy, a mózg raczy się małym dopaminowym "hajem" po każdej dobrze wykonanej lekcji. Ten system nagród naprawdę się sprawdza, jeśli podchodzisz do nauki jak do codziennego rytuału.
W podobny sposób uczyłem się języka angielskiego. Jak u wielu osób z mojego pokolenia pierwszy krok w języku Szekspira stawiałem przy grach komputerowych. To one wymagały ode mnie zrozumienia słów: exit, main, challenge, itd. Ich powtarzalność wpłynęła na łatwość zapamiętania. Tak samo jest z Duolingo. W mini-grach często pojawiają się te same słówka, wałkowane aż do momentu, w którym ich nie zapamiętamy.
Nie tylko języki
Jak większość aplikacji tego typu, są po to, abyś korzystał z nich jak najczęściej. To oczywiście nie jest złe, ale od robienia "serii" można się uzależnić. Myślę jednak, że to lepsze uzależnienie niż Candy Crush, bo dzięki takim aplikacjom poszerzamy swoje horyzonty i wiedzę. Słyszałem kiedyś zdanie: "Granica moich języków jest granicą mojego świata" - coś w tym jest.

Jeżeli chciałbyś sprawdzić aplikację Duolingo, możesz ja pobrać zarówno na urządzenia z systemem Android jak i iOS w sklepach Google Play i AppStore. Co ciekawe możesz w niej uczyć się nie tylko języków obcych, ale również rozwijać muzyczne czy matematyczne umiejętności. A jak już korzystasz z Duolingo to jaki jest twój najdłuższy "streak"?
PS: Ta straszna sowa wcale nie zmusiła mnie do napisania tego wpisu. Wcale, a wcale. *mrugam dwa razy oczami*.