Kiedyś było łatwiej. Wystarczyło przestawić ustawienia Windowsa tak, by nie uruchamiał automatycznie wkładanych pendrive'ów... i tyle. Święty spokój, wirusy - przynajmniej te z przenośnych nośników - dały nam święty spokój.
Teraz czytam sobie o BadUSB, o którym piszą nawet - to znak wzrastającej świadomości bezpieczeństwa IT, hurrra! - mainstreamowe media i zastanawiam się, czy w erze wszechobecnych chmur potrzebujemy jeszcze pendrive'ów? Czy może inaczej - czy potrzebujemy ich do codziennych zastosowań, przy zachowaniu pełnej świadomości, że są dane, który za żadne skarby w chmurze znaleźć się nie powinny? A może wyrzucić je w diabły i nie zastanawiać się, czy pendrive, który właśnie chcemy wetknąć do USB w naszym komputerze cichaczem nie będzie udawał wirtualnej klawiatury i za chwilę źli ludzie nie przejmą totalnej kontroli nad naszą maszyną?
Jak sądzicie, czy - choć w mojej opinii to pytanie powinno brzmieć: "Jak prędko" - doczekamy się chwili, gdy "pentek" pójdzie w ślady dyskietki (a przynajmniej jego rola zostanie mocno zmarginalizowana), a nasze wnuczęta będą pytać: "Dziadku, a co to był pendrajw?". W świecie Internetu Rzeczy nie unikniemy sytuacji, w której gros naszych danych będzie się kotłować gdzieś w cyber-przestrzeni, tak samo jak nie uciekniemy przed Big Data. Trzeba po prostu kontrolować wszystko, co wychodzi poza zasięg naszej domowej sieci, a jeśli już trzeba coś przenieść, to na kupionym z pewnego źródła, porządnym, szyfrowanym, zabezpieczonym przed malware'em (i wcale nie takim drogim) pendrivie. A wtedy cyber-obwiesie to całe swoje BadUSB będą sobie mogli w buty włożyć.