W Stanach Zjednoczonych tenisowe święto. Osobiście lubię US Open, pomimo znacznej różnicy czasowej między Warszawą a Nowym Jorkiem. Najlepsze spotkania zazwyczaj rozpoczynają się późną porą wieczorną, wtedy kiedy człowiek, mieszkający nad Wisłą chciałby położyć się spać. Dlatego mam przy czym zasypiać. I wcale nie chodzi mi o nudne przedstawienie, po prostu, zasypiać przy sporcie to jedna z piękniejszych spraw. Jeśli ktoś nie próbował, gorąco namawiam. Problem mogą stanowić emocje, które ten sen zabiorą z powiek. Cóż, bywa.
Wczoraj oglądałem zaciekle mecz Novaka Djokovica z Gaelem Monfilsem. Panowie biegali od jednego końca do drugiego kortu, ile tylko sił w nogach. Były emocje, były ciekawe sytuacje, a większość spowodowana przez hulający wiatr. Śmiało stwierdzam, że to on przyczynił się do wielu nieoczekiwanych, czasem śmiesznych sytuacji. Śmiesznych jak dla kogo, bo zawodnicy w niektórych momentach nie byli zadowoleni. W takich momentach zastanawiam się, czy warunki są takie same dla wszystkich?
Nie od dziś wiadomo, że warunki atmosferyczne, zwłaszcza wiatr, potrafią układać scenariusze w różnych dyscyplinach. W lekkiej atletyce, wiatr w plecy to za duża pomoc od natury; w skokach narciarskich zbyt duże podmuchy to już niebezpieczeństwo dla zawodników; w kolarstwie, wiatr wymaga odpowiednich ustawień zawodników w peletonie. Pojedyncze ucieczki podczas bardzo wietrznego etapu, to jak niedzielny, długi spacer w krótkich spodenkach w środku polskiej zimy. W piłce nożnej wiatr potrafi zdziałać nawet takie sytuacje:
Wracając do tenisa. Lubię tę dyscyplinę jeszcze z jednego powodu i to właśnie w połączeniu z wiatrem. Szczególnie w wydaniu pań, kiedy to zwiewne spódniczki ulegają, raz lekkim, raz silniejszym podmuchom wiatru. I zawsze się zastanawiam, jak one mogą schować jeszcze do kieszonki dwie, trzy piłeczki?