
Sporo czasu minęło od ostatniego tekstu o gadżetach, ostatnio zdaje się podpowiadałem Wam prezenty gwiazdkowe, ale jako, że zarówno życie, jak i blog za próżnią nie przepadają, nadeszła pora powrotów. Dziś będzie o rzeczywistości wirtualnej, sprawdzaniu godziny (i nie tylko), na deser zaś o wykraczającym nawet ponad dzisiejsze standardy, telefonie.
Samsung Gear VR – „Dinozaur mnie polizał”
Rynek urządzeń do rzeczywistości wirtualnej jest… dziwny. Mamy na nim albo urządzenia kosmicznie drogie, albo konstrukcje z papieru (ponoć niedługo okulary VR do samodzielnego złożenia mają się pojawić w… zestawie dla dzieci w jednej z sieci fast food). Samsung znalazł sposób na zmieszczenie się w sporą lukę pomiędzy oba grupami, choć tylko dla użytkowników swoich topowych terminali. Skoro mają już dostatecznie dobry ekran, dodajmy im całą resztę i za niecałe 100 dolarów pozwólmy doświadczyć wirtualnej rzeczywistości.
Jak to działa? Wpinamy telefon do microUSB w goglach, po usłyszeniu sygnału wyciągamy i instalujemy oprogramowanie. Potem wpinamy znów – i działa! Nie trzeba płacić, by zanurzyć się w wirtualny świat, a możliwości jest sporo. Moim dzieciom najbardziej podobała się „wizyta” u apatozaura, którego z okrzykami zachwytu głaskali, ale można też obejrzeć ze środka sceny występ akrobatów z Cirque du Soleil, trójwymiarowe filmy 360 stopni z najbardziej atrakcyjnych miejsc na świecie, olbrzymią ilość zdjęć 360 stopni z popularnych lokalizacji turystycznych, ale też np. z miejsc znanych z realizacji cyklu „Gwiezdne Wojny”. Wszędzie tam możemy rozglądać się na wszystkie strony. Menu jest ultra-intuicyjnie – jeśli nie wystarczą ruchy głowy, na prawym boku mamy touchpad i przycisk „wstecz”. Ja zaś najbardziej lubiłem udawać się do pokoju telewizyjnego w moim alpejskim domu, by na 100-calowym ekranie obejrzeć kolejny odcinek House of Cards 🙂
Alcatel Go Watch – Młodzieżowy smartwatch
Główny problem większości smartwatch to fakt, że… wyglądają jak smartwatch. Już z daleka krzyczą „jestem urządzeniem wielofunkcyjnym, jestem wielki, robię wiele rzeczy, a godzinę pokazuję tylko przy okazji!”. Do tej pory trafiłem na dwa wyjątki – jednym z nich jest Alcatel Go Watch.
Pierwsze spojrzenie na zegarek Alcatela to skojarzenie z linią Casio Baby G. To akurat ocena jak najbardziej pozytywna – przynajmniej dla pokolenia ’70 – bowiem Go Watch nieodparcie kojarzy się z urządzeniami przeznaczonymi dla młodzieży. Do garnituru bym go nie założył, ale do szkoły, czy do biegania już jak najbardziej. Oczywiście za taką cenę nie spodziewajmy się Android Wear – system stworzony przez Alcatela do zegarków to cukierkowy interfejs i możliwość uzyskiwania powiadomień tylko z predefiniowanych przez producenta aplikacji (np. Gmail tak, ale Inbox już nie). Z drugiej strony jednak Go Watch zadziała też na urządzeniach z iOSem, a bardziej wypasiona konkurencja już nie.
Nie ma jednak co narzekać – mamy oczywiście wodooporność, pewien (choć nieco ograniczony) wybór tarcz, jest pulsometr, a nawet kompas z wysokościomierzem. Po długim wciśnięciu wielkiego przycisku „GO!” zegarek sprawdzi nasze samopoczucie i zasugeruje nam najlepszą dla nas aktywność. Co prawda nieco mnie zdziwił, gdy zasugerował mi tuż po powrocie z pracy, w stanie ledwo żywym, że właśnie powinienem… skoczyć na spadochronie :), ale zabawa w gronie nastoletnich przyjaciół może być fajna 🙂 No i warto zaznaczyć, że Go Watch tworzy znakomitą parę z telefonem Alcatel Go Play, ale to już temat na inny tekst.
Huawei Mate 8 – Zbyt śliski na pingponga
Fablety to wciąż nieco śliski temat – smartfony o sześciocalowych i większych ekranach mają tyle samo fanów, co zadeklarowanych przeciwników, a gros sympatyków ma wobec nich odczucia obojętne. Wobec Mate 8 ciężko być obojętnym, bo to jeden z najlepiej wykonanych smartfonów w ostatnich czasach. Metalowa i przyjemnie chłodna obudowa nie budząca skojarzeń z plastikiem, wzorcowo działający, „wtopiony w obudowę”, czytnik odcisków palców – to wszystko od razu przywodzi na myśl najwyższą półkę urządzeń mobilnych. Idealnie nie będzie, bo na tak dużym ekranie do przeciwległego końca sięgnie chyba tylko szympans, ale przynajmniej głośniki można było ustawić w miejscu, w którym nie zakrywałoby się ich przy trzymaniu telefonu poziomo.
Ekran Full HD zdecydowanie wystarcza. 368 pikseli na cal to optymalna rozdzielczość, a przede wszystkim nie ma mowy o drenowaniu baterii. Mnie, przy zwykłym codziennym użytkowaniu, z dwoma (tak, to flagowiec z dual simem) kartami wystarczyła na dwa i pół dnia! Ten cały czas bez problemów wydajnością (85 tys. punktów w benchmarku Antutu) i nawet do specyficznego Huaweiowego Emotion UI dało się przyzwyczaić. Szkoda tylko, że na wielkim ekranie nie można korzystać z dwóch aplikacjach na raz, wielu aplikacjom wystarczyłyby 3 cale. Co złośliwsi mogliby powiedzieć, że mając taki telefon nie trzeba nosić rakietki do ping-ponga, ale zaręczam, że na tę grę jest nieco zbyt śliski 🙂 Do codziennego korzystania – jeśli nie przeszkadza nam rozmiar – nadaje się jednak w sam raz.