Pora rozpocząć drugą pięćdziesiątkę serii o gadżetach. Muszę trochę przyspieszyć, bo jak tak dalej pójdzie, to przed emeryturą nie dojdę do setki. Ale do rzeczy. Dziś tak się złożyło, że mam dwa produkty jednej firmy, ale totalnie różniące się od siebie. Trzeci producent tutaj debiutuje.
Zaczynamy od urządzenia, które już kilka lat temu wielu spisało na straty.
Galaxy Tab S9 FE - poproszę tani i dobry tablet
Podobno czas tabletów już się skończył, telefony są duże, nawet rozkładane i nikt już z tabletów nie korzysta. Cóż - ja korzystam, a przynajmniej kilka firm regularnie produkuje nowe. W wykonaniu Samsunga modele FE (Fan Edition) obserwujemy od jakiegoś czasu w topowej smartfonowej serii S. W tabletach pojawiły się po raz pierwszy w serii S9 i... pomysł po raz kolejny się sprawdził.
Model S9 Ultra to niemal 15-calowy potwór, bardziej jak komputer, gdy dodamy doń klawiaturę. Ceny też nie powstydziłby się topowy smartfon. Zwykły S9 – to 11” cali z Amoledem, też niekoniecznie na każdą kieszeń. I tu na białym koniu wjeżdża FE. Urządzenie, które za cenę nieprzesadnych kompromisów okazuje się być bardzo fajnym tabletem na każdą kieszeń.
Przeglądanie internetu, oglądanie YouTube’a w komunikacji miejskiej, serwisy streamingowe niezależnie od miejsca pobytu, podstawowe obrabianie zdjęć, czasem Spotify. To znaczna większość zastosowań, do których używam tabletu. I wiecie co? IPS z odświeżaniem 90 Hz bez problemy do tego wystarczy. Exynos 1380 i 8 GB RAM? Za mało? A gdzie tam. Daje radę. Głośników AKG mogłyby mu pozazdrościć teoretycznie dużo lepsze sprzęty, a ładowania 45W... Cóż, tego to akurat nawet sporo flagowców tej samej firmy ;) No i jest - jak cała seria Tab S9 - wodo- i kurzoodporny. Jako człowiek, który odruchowo umył pod bieżącą wodą swojego ukochanego Taba S8, mówię Wam - to akurat ważny aspekt jest...
Sorry Samsungu, może nie powinienem, ale jak ktoś szuka tabletu to nie potrzebuje niczego więcej niż S9 FE. Da się zrobić sprzęt tani i dobry. Nie trzeba - jak w dowcipie - kupować w tym celu dwóch.
W naszym sklepie Galaxy Tab S9 FE znajdziecie akurat w nietestowanej przeze mnie wersji FE+ (większy rozmiar i bateria).
Kobo Clara Colour - czytnik, który wyprzedził swój czas
Uwielbiam czytać. Mocno wychodzę poza statystyki, rzadko zdarza się sytuacja, gdy schodzę poniżej 30 książek rocznie. Chwalę się? Może trochę, ale taka podbudowa akurat w przypadku tego produktu jest istotna.
Otóż przede wszystkim korzystam z czytnika e-booków. Po drugie – nie mam miejsca na kolejne książki, po pierwsze jednak – to po prostu wygodne. Nieważne ile niosę ze sobą książek - nie dość, że ważą tyle samo, to jeszcze każda z nich ma taki sam rozmiar.
Kobo Clara Colour to urządzenie o tyle wyjątkowe i odmienne od tych, z których korzystałem do tej pory, bo... kolorowe. I przyznam szczerze, że nie do końca wiem, co o nim sądzić.
Z jednej strony – kolor to coś, czego brakowało przez lata czytnikom e-booków. Jeden z ostatnich elementów różniących czytniki od papierowych książek. Fajnie byłoby czytać e-booki w kolorze. Tylko... mało kto je w takiej wersji wydaje. Co jednak pierwsze kojarzy się z kolorem, gdy mowa o czytaniu? Nie wiem, jak Wam, ale mi od razu przychodzą do głowy komiksy!
Znalazłem. Kupiłem. Wgrałem na Kobo Clara Colour. I wtedy zrozumiałem, że to nie jest czytnik dla faceta w moim wieku, bliżej 50 niż 40. W zwykłej książce można powiększyć czcionkę, a wtedy strona się przeskaluje. Komiks? Tu tak nie działa. A na sześciocalowym ekranie przeczytanie komiksowego dymka to spore wyzwanie.
Kobo Clara Colour to świetny sprzęt. Kolorowe książki i komiksu to nowy poziom percepcji e-czytania. Na pewno znajdzie się spora grupa sympatyków zakreślania tekstu w różnych kolorach. Wodoodporność, podświetlenie ekranu i dostosowanie barwy światła w zależności od pory dnia – to cechy konkurencji droższej nawet o połowę.
Fajny. Dobry. Tylko dla mnie za mały. 6 cali przy moim wzroku odpada. Ale w 7" poszedłbym jak dzik w żołędzie.
Samsung Bespoke Jet AI - świetny odkurzacz, ale co ma z nim wspólnego AI
Blisko dwa lata temu w moje ręce trafił odkurzacz Samsung Bespoke Jet. Kiedy więc usłyszałem propozycję sprawdzenia jego następcy, długo się nie zastanawiałem. Nie sądziłem, by dało się go zepsuć, to naprawdę świetny sprzęt. Ale czy da się go uczynić jeszcze lepszym?
Ten odkurzacz ma jedną złą cechę. Jedną jedyną. Jest piekielnie drogi. Nawet za robota sprzątającego nie dałbym przeszło 4 tysięcy złotych, a co dopiero sprzęt, który muszę brać do ręki? Chodzić z nim po mieszkaniu? Używać siły?
Ale odkurzanie Bespoke Jet AI to czysta - nomen omen - przyjemność. Nawet mój czterolatek z uśmiechem zasuwał po mieszkaniu (choć przytrzymywałem mu odkurzacz, bo o ile dla mnie 1,5 kg to niewiele, dla niego to jednak sporo. Mam podobny sprzęt innej firmy, co znajduję całkiem zabawnym, specjalizującej się w AGD. Tylko, że prywatnym odkurzaczem dywan w salonie czyszczę 5 minut, a po wyłączeniu silnika wszystko wysypuje się z powrotem na dywan. Z Bespoke Jet AI zajmuje to 30 sekund, przez 5 minut odkurzam 30m2. Nic nie się nie sypie, a podłoga i dywan są jak nowe. A bateria zużywa się maksymalnie w kilkunastu procentach (na dywanie w trybie “Jet” wystarczyłaby na niecałe 7 minut, zaś na podłodze - na bodaj 26).
Zestaw Bespoke Jet AI to nie tylko odkurzacz. To 3 dodatkowe końcówki, giętka przedłużka, dodatkowa bateria i stacja dokująca, która sama proponuje wyczyszczenie całkiem sporego pojemnika na kurz. Tylko jedno mnie dziwi. Po co to AI w nazwie? Wg. marketingowych haseł to sztuczna inteligencja odpowiada za automatyczne dostosowanie siły ciągu odkurzacza do powierzchni. Cóż - myślę, że do tego AI nie jest potrzebna. Bardziej uwierzę, że sztuczna inteligencja odpowiada za moment, gdy odkurzacz podejmuje autodiagnozę i - bazując na danych własnych oraz od innych użytkowników Bespoke Jet AI (nie wiem, czy tak jest, to moja teza) - potrafi wysnuć wniosek, co się stało.