Dziś nie można nic nie powiedzieć o Vancouver. Znów kochamy Małysza, któremu na drodze do szczęścia znów, tak jak osiem lat temu, staje Simon Amman (swoją drogą chyba najbardziej fartowny sportowiec świata – szczyt formy zawsze przypada na Igrzyska Olimpijskie). Jak mówi Wojciech Fortuna jedny nasz zimowy złoty medalista olimpijski jest to zemsta „fortuny” za to że w Sapporo to on wygrał przewagą 0,1 pkt. nad Szwajcarem Walterem Steinerem. I marna to pociecha dla Małysza, że na dziewięć medali olimpijskich podczas Zimowych Igrzysk co trzeci zdobył właśnie on. Adam Małysz pragnie olimpijskiego złota i spełnienia tego snu życzymy mu już w najbliższą sobotę. A że jest to możliwe wszyscy widzieliśmy w pierwszym dniu Igrzysk, kiedy król znów powrócił na podium - na razie na jego średni szczebelek.
A jak wytłumaczyć słabszy występ Justyny Kowalczyk, o której wielu fachowców mówiło jako o faworytce wszystkich biegowych konkurencji i wielu kibiców uwierzyło, że każdy występ Justyny to złoto. Ci się rozczarowali. Nie rozczarowała się natomiast sama Justyna i jej białoruski opiekun. Jej trener Aleksanedr Wierietielnyj studził optymizm już przed biegiem, a po nim piąte miejsce skwitował krótko: „Walczyła dzielnie, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że na tym dystansie szanse na medal miała najmniejsze. Tak wynikało z naszych wyliczeń, statystyk i to się sprawdziło.” Te statystyki przed środowym biegiem są jednak trochę inne i dlatego wierzymy, że Polska tego dnia powiększy dorobek medalowy i ten jubileuszowy - dziesiąty medal podczas Zimowych Igrzysk wywalczy właśnie Justyna.