Z jednej strony wszystko to, co działo się na boisku. Z drugiej – twarze na trybunach i ławkach rezerwowych. Finał telewidzowie mogli oglądać z dwóch perspektyw. Obie opowiadały tę samą historię w kompletnie inny sposób. Xabi Alonso po golu strzelonym przez Real wyskoczył ze swojego boksu na widowni i pomknął gdzieś w nieznane z radości, a wcześniej nerwowo ściskał kolegów na różne sposoby. Piłkarz Atletico ukrył twarz w dłoniach i nawet nie drgnął, topiąc się w smutku. Rezerwowi Realu po każdej nieudanej akcji w końcówce meczu łapali się za głowy, z niedowierzania uderzali w barierki, a tymczasem bramkarz Atletico Courtois chwytał piłkę z takim spokojem, jakby bawił się na podwórku. Była też trzecia perspektywa, o czym przypomnieli dziennikarze Przeglądu Sportowego. W 93. minucie na trybunie prasowej wszyscy przeklinali Ramosa, bo gotowe teksty trzeba było wyrzucić do kosza, by zacząć pisać od nowa…
W meczu były trzy perspektywy, a w Realu miały być trzy gwiazdy. Cristiano Ronaldo wyróżniał się właściwie jedynie strzałami ze stałych fragmentów gry, Iker Casillas popełnił dwa rażące błędy – po jednym z nich padła bramka, a Gareth Bale, zanim wyprowadził Real na prowadzenie, choć trzykrotnie wypracowywał sobie pozycję do strzału, za każdym razem nie trafiał w światło bramki. Pewnie bez najlepszego piłkarza świata, bez kapitana i bez gracza kupionego za około 90 mln euro Real do finału by nie dotarł, ale faktem jest, że to nie oni odegrali pierwszoplanowe role. Nie zawsze Ci, którzy zdobią nagłówki gazet, królują na boisku. O Ronaldo, Casillasie i Bale’u pisze się najwięcej, ale najlepszym piłkarzem meczu został uznany - pozostający na co dzień w cieniu - Angel di Maria.
Argentyńczyk szarżował jak natchniony na lewym skrzydle. To Bale strzelił bramkę na 2:1, ale wcześniej Di Maria rozszarpał obronę Atletico, jednym zwodem gubiąc dwóch rywali - w sposób, który na tym poziomie i przy takim zmęczeniu po prostu nie mógł mieć miejsca. W pierwszej połowie został powalony na ziemię po imponującym rajdzie od połowy boiska, gdy piłka po prostu przykleiła mu się do buta i nie chciała odskoczyć choćby na kilka milimetrów. Trudno uwierzyć, że faulujący otrzymał wtedy jedynie żółtą kartkę. Ten faul niezwykle rozzłościł drugiego najbardziej wartościowego gracza meczu – Sergio Ramosa. Na tyle, że obrońca za przepychanki zobaczył żółtą kartkę. Wcześniej Ramos zaliczył interwencję, po której mógł strzelić samobója, ale poza tą wpadką imponował. Zanim w ostatnich sekundach przed ostatnim gwizdkiem wygrał powietrzny pojedynek i dał Realowi nowe życie, uprzedzał rywali w pojedynkach główkowych, potrafił też wybić piłkę z własnego pola karnego przewrotką. Był wszędzie, do końca nie stracił nadziei i zachował koncentrację.
Mieliśmy już erę Barcelony, mieliśmy mieć erę Bayernu, teraz można przewidywać erę Realu… Faktem jest jednak, że w światowej czołówce od lat utrzymuje się kilkanaście drużyn i ich obecność w decydujących fazach pucharów i na szczycie rozgrywek ligowych jest sukcesem - nawet jeśli nie triumfują. Dlatego wstrzymajmy się z ogłaszaniem zmierzchu czy początku nowej epoki. Czy wygra Real – być może już z Luisem Suarezem, Bayern – z Lewandowskim, Barcelona – z Luisem Enrique w roli trenera, czy może pojawi się ktoś niedoceniany, na miarę tegorocznego Atletico – przekonamy się wkrótce.