Każdy z nas doskonale zna przynajmniej jedną baśń Hansa Christiana Andersena. Od piątku, ktoś mógłby powiedzieć, że równie barwne baśnie, w kraju wcześniej wspomnianego autora, piszą polscy piłkarze ręczni. Lecz to nie bajki, a rzeczywistość.
Przez te emocje schudłem średnio dwa kilogramy podczas jednego spotkania, które wcześniej skrzętnie zaznaczyłem na czerwono w kalendarzu. Biorąc pod uwagę moją niedowagę i przebieg wydarzeń, jakie serwują szczypiorniści to w przyszłym tygodniu nie będę już chyba rzucał cienia. Póki jeszcze mogę, rzucę z siódmego metra moje literowe retrospekcje grupowych pojedynków.
Mecz z Serbią: Pierwszy mecz, przegrywamy minimalnie, ale przede wszystkim zawodzą rzuty karne.
Mecz z Francją: Rywal w nomenklaturze piłkarskiej porównywalny do Hiszpanii. Proszę sobie wyobrazić przez chwilę mecz kopanej. Przegrywamy jedną bramką z Hiszpanami. Robert Lewandowski w doliczonym czasie ma szanse wbić na remis. Trudne marzenie? W środę Francuzom mecz wygrał bramkarz.
Mecz z Rosją: Pierwsza polska baśń, ten mecz z kolei wygrał nasz bramkarz - Sławomir Szmal.
Drugi rozdział polskiej baśni został zapisany pod tytułem Polska-Białoruś. Myślę, że nawet sam Andersen nie popuściłby tak wodzy fantazji. Jednak te ostatnie minuty to rzeczywistość. Zobaczcie sami:
We wtorek i środę kolejne rozdziały. Kolejno ze Szwecją i Chorwachą .Niech ta baśń trwa i zakończy się w najbliższy weekend. Pal licho, że mogę stracić jeszcze kilka kilogramów!