Jeszcze raz świadomie wejdę na cieńki lód związany z pakietami internetowymi w ofertach prepaid. Nie będę jednak pisał o zaletach oferty Orange Free na kartę, gdzie 100kb jest za 3 gr., ale o świętej zasadzie popytu i podaży. W piątek podczas debaty rzeczników na temat blogów, mój dobry kolega Marcin Gruszka z Play powiedział, że wychodził u siebie w firmie pakiet, który koniecznie chcieli internauci (nazywany później „pakietem Gruszki”) i okazało się, że po jego wprowadzeniu marketingowcy mieli rację. „To nie miało sensu, bo niewiele osób go aktywowało” – stwierdził Marcin. W Orange mamy podobną sytuację. Jedyna różnica jest taka, że to ja chodzę i przekonuję marketingowców, powołując się na blogowe komentarze. Szef prepaida już tylko z grzeczności ze mną o tym rozmawia, bo kiedy robimy badania efekt jest identyczny jak w Play, czyli zainteresowanie niewielkie. Okazuje się, że prócz osób dyskutujących u mnie na blogu, są jeszcze setki tysięcy klientów, z których większość nie ma potrzeby korzystania z netu, ani dobrych telefonów, a bez tego szkoda przecież wydawać kasę. Maksymalnie kilka procent wyraża w ogóle chęć posiadania pakietu, a kupiłoby go zapewne niewielu z nich. Rozumiem punkt widzenia marketingu. Jest biznesowo logiczny i dlatego, chociaż rozumiem też racje prepaidowej awangardy, to na moją głowę nie należy spodziewać się w bliskiej przyszłości wysypu wielu nowych ofert dostępu do netu dla prepaid. Raczej zostanie zachowane status quo. Inaczej niż w tradycyjnych ofertach mobilnego dostępu do netu, gdzie popyt szybko rośnie, a konkurencja jest coraz mocniejsza. Ale taki już jest nasz rynek.