Nie tak dawno zakończyły się mistrzostwa Polski w pływaniu. Czy ktoś z Was coś o nich słyszał? Właśnie, przeszły, a w zasadzie przepłynęły gdzieś obok. Rzecz jasna, mistrzostwa Polski w innych dyscyplinach również przemijają w cieniu.
Na tegorocznym czempionacie minima do mistrzostw Świata w Barcelonie uzyskało 14 zawodników. Czy to duża grupa? Zostawiam pytanie bez odpowiedzi. Dwóch z tej ekipy wyszło spod ręki Mirosława Drozda. Środowisko pływackie dobrze wie, jaki wycisk daje szczeciński szkoleniowiec. Więcej może o tym powiedzieć: Sawrymowicz, Baranowska, Stańczyk. Teraz szlifuje nowe brylanty, a wśród nich jest Paweł Furtek, w którym trener upatruje olimpijczyka.
Jak brzmi mantra Drozda? Praca, praca, praca. I tak bez końca. Przeciętny Polak średnio nie przechodzi tylu kilometrów w ciągu dnia, ile przepływa zawodnik podczas jednego treningu. I nie piszę tu o tych z najwyższej półki, a o pływakach, który trenują w małych czy też średnich klubach.
W polskim pływaniu od kilku lat nie ma mocno sprecyzowanego planu szkoleniowego. Na mapie Polski znajdują się wielcy specjaliści, jednak każdy z nich doświadczenie zatrzymuje przy sobie. Analogiczna sytuacja odnosi się oczywiście do innych olimpijskich dyscyplin.
Schematyczny mechanizm w Polsce, pokazany na Jasiu Kowalskim wygląda następująco: Mama w wieku przedszkolno-szkolnym zaprowadza Jasia na basen. Jasiowi pluskanie w wodzie się podoba. Nauczył się pływać. Rozwój jego organizmu daje prognozy, że może być talentem. Trenuje. W wieku 13-16 lat ma wahania, ale trenuje. Zbliża się do 18 roku życia. Mama już do dorosłego Jana mówi: - Synu, z tego pływania się nie utrzymasz. Jan zaczyna myśleć o życiu w dalszych perspektywach. Sponsora nie pozyska, co robi? Przestaje pływać. Ile jest takich przypadków? Pytanie też pozostawiam bez odpowiedzi.