Poznały się na wolontariacie w cerkwi w Chersoniu. Trzy nauczycielki ze zburzonego miasta - Ludmiła, Sasha i Tatiana uciekały razem przed rosyjskimi czołgami i znalazły schronienie w Polsce. W Warszawie uczą ukraińskie dzieci online i pomagają uchodźcom. Swoją wiedzę przekażą też Fundacji Orange.
Na rozmowę z dziewczynami umawiam się dzięki uprzejmości Olgi Kulyny, Ukrainki mieszającej w Polsce od 16 lat - nauczycielki oraz tłumaczki języka angielskiego i rosyjskiego. - Możemy spotkać się nawet dziś wieczorem na Zoomie - zaproponowała.
Uczą dzieci z powołania
- Zawsze byłam dobra z historii - mówi Sasha Taratina, która pracuje w Liceum Fizyczno-Technicznym w Chersoniu. Bada też historię Holokaustu i ukończyła kurs w instytucie Yad Vashem w Izraelu. - Mój tata pracował w sierocińcu i w naszym domu zawsze było dużo dzieci. Pomagałam mu i nabrałam humanistycznej wrażliwości. Zostałam nauczycielką, bo tak chciałam.
Pradziadek i wujek Ludmiły (imię zmienione na jej prośbę) byli nauczycielami fizyki. - Poszłam w ich ślady. Nie mogło być inaczej - wspomina. Uczy fizyki, astronomii i informatyki.
Tatiana Kuzniecowa wychowała się w małej miejscowości na wschodzie Ukrainy. - Pamiętam, że imponowała mi nauczycielka angielskiego. Otworzyła moje okno na świat. Postanowiłam być taka sama jak ona - przekonuje. Uczy angielskiego od 5 lat.
Wszystkie żyły i pracowały w Chersoniu. Ich świat zawalił się 24 lutego.
Obudziły mnie wybuchy
- W takich sytuacjach wiedza historyczna nie pomaga. Ta wojna zaczęła się osiem lat temu - mówi Sasha. Do końca jednak wierzyła, że Rosja tylko straszy. Mimo to przygotowała się. Wcześniej zrobiła zakupy najpotrzebniejszych rzeczy. Kiedy w mieście pojawiły się czołgi, nie było już na co czekać. Postanowiła wyjechać do zachodniej Ukrainy.
- Nie planowałam wyjazdu i nie byłam na to przygotowana. Kiedy zaczęły się walki, spakowałam do torby dwa swetry, spodnie, bieliznę, świeczkę i zapałki - opisuje Tatiana. - Skąd pomysł na świeczkę i zapałki? - dopytuję. Nie wiedziałam, co nas czeka i gdzie będziemy w nocy.
Ludmiła mieszkała sama. Obudziły ją wybuchy w mieście. Wiedziała, że wojna będzie, nie wiedziała tylko kiedy. W rodzinie ma wojskowych. Dlatego od pierwszych dni groziło jej śmiertelne niebezpieczeństwo, gdyby wpadła w ręce Rosjan. - Mój wujek zginął w walkach w 2014 roku. Drugi wujek jest na froncie. Wszystkie kobiety z rodziny wyjechały za granicę. Została tylko babcia. Nie chciała wyjeżdżać - mówi Ludmiła.
Dziewczyny przyjechały do Polski jednym transportem. Było ich dziesięć. Część pojechała dalej na Zachód lub znalazły miejsce u rodzin w naszym kraju.
Potrzebne nauczycielki
Sasha, Ludmiła i Tatiana postanowiły trzymać się razem. Mieszkają na warszawskiej Pradze. Właściciel mieszkania udostępnił je bezpłatnie. - Jesteśmy ogromnie wdzięczne. Polacy są dla nas bardzo dobrzy - mówią zgodnie. - Dzięki temu, mogłyśmy przestać płakać i zaczęłyśmy się organizować. Najważniejsze było znaleźć pracę.
- Dopiero tutaj zrozumiałam, jak człowiekowi czasami niewiele jest potrzebne do życia - dodaje Sasha.
Wszystkie nadal prowadza lekcje online dla uczniów swoich szkół, o ile to jest możliwe. Właściciel mieszkania, powiedział o nich koledze pracującemu w Orange. - W Waszym ośrodku w Serocku gościcie ponad 320 kobiet i dzieci z Ukrainy. Od początku konfliktu było już tam ok. 600 osób. Doświadczone nauczycielki na pewno się przydadzą - przekonywał.
I tak zaopiekowała się nimi Fundacja Orange.
- W ośrodku nie da się prowadzić standardowych zajęć. Za duże różnice w wieku i poziomie wiedzy. Mimo to dziewczynom udało się zorganizować kilka klas. Ale ukraińskie matki są surowe, jeśli chodzi o naukę dzieci. Stąd pomysł na korepetycje - mówi Sasha. - To się idealnie sprawdza. Robimy też dodatkowe zajęcia z informatyki. W Serocku jesteśmy dwa razy w tygodniu.
W Fundacji Orange poznały się z Olgą Kulyną. Wtedy urodził się pomysł.
Warto dzielić się wiedzą
Do Polski przyjechały tysiące uczniów i uczennic z Ukrainy. Uczą się w polskich szkołach i przez internet. Fundacja Orange od wielu lat realizuje programy edukacyjne, ale nie ma doświadczenia w działaniach dla dzieci uchodźców.
- Dlatego, by sprawniej organizować inicjatywy pomocowe i edukacyjne, Fundacja Orange powołała zespół ekspercki, do którego zaprosiliśmy Ludmiłę, Sashę i Tatianę, a ich pracę będzie koordynować Olga. Wiedza i doświadczenie nauczycielek są nie do przecenienia. Będą nam rekomendować najlepsze formy wsparcia, adekwatne do realnych potrzeb, a nie naszych wyobrażeń - przekonuje Konrad Ciesiołkiewicz, szef Fundacji Orange.
Olga Kulyna po 16 latach spędzonych w Polsce nie tylko świetnie mówi po polsku. Poznała nasze dobre i złe strony. Idealnie pasuje do roli „łącznika” między naszymi narodami i kulturami.
- Po studiach filologicznych zaczęłam pracę w Ukrainie, ale mój tata poprosił kolegę w Polsce, aby pomógł mi coś znaleźć w Waszym kraju - wspomina. - Trafiłam do szkoły uczyć angielskiego i rosyjskiego. Miało być tylko na rok czy dwa.
Kiedy Rosjanie zaatakowali, Olga pojechała na granicę jako wolontariuszka. Znając języki pomagała w punkcie kontaktowym. Teraz w Warszawie rozdziela dary, które trafiają do ukraińskich szpitali i dla wojska. W czasie wizyty premiera Polski oraz premiera Belgii w ośrodku w Serocku była tłumaczką.
Wrócimy i odbudujemy
- Wiem, że Warszawa została zrównana z ziemią w czasie II wojny światowej. Teraz spacerując po Waszej stolicy, mam nadzieję, że tak samo odbudujemy Chersoń i Mariupol - kończy Sasha.
Komentarze
Brawo Wy! Co raz bardziej zaczynam wątpić w szybkie zakończenie tego konfliktu. Ubolewam że przez „idiotyczną” politykę jednego człowieka tak wiele niewinnych ludzi poniosło śmierć. A śmierć niewinnych dzieci to….brakuje słów żeby wyrazić to co czuje.
OdpowiedzBrawo Wy! Co raz bardziej zaczynam wątpić w szybkie zakończenie tego konfliktu. Ubolewam że przez „idiotyczną” politykę jednego człowieka tak wiele niewinnych ludzi poniosło śmierć. A śmierć niewinnych dzieci to….brakuje słów żeby wyrazić to co czuje.
Odpowiedz