Wojtek - napisał wczoraj, że po sukcesie Legii teraz ja i inni krytycy naszych piłkarskich "osiągnięć" powinniśmy lekko posypać popiołem głowę. Wojtku - po wczorajszym meczu to ja się z rozkoszą mogę wytarzać w popiole!!!
Przyznam się, że bodajże w 25 minucie po drugiej bramce byłem już jak niewierny Tomasz, już ręka szła w kierunku pilota, żeby przełączyć program. Ale było coś, co widać było tydzień temu na Łazienkowskiej, że przy takim charakterze Legii wszystko może się jeszcze zdarzyć. I zaczęło się.
Absolutnie faworyzowany Spartak, o którym pisałem, że jest to najtrudniejsza z drużyn, którą nasze zespoły wylosowały, okazał się nie odporny na ambicje i waleczność Legionistów. Bo w Spartaku widać było w pewnym momentach znakomitą dojrzałość i umiejętność gry piłką, strzału, ale zabrakło piłkarskiej złości, ambicji, walczności. Oni ten mecz przegrali nie tylko na boisku, ale przede wszystkim w głowach. Pycha gubi.
Ostatnie dwa pojedynki ze Spartakiem to dla mnie też dobry materiał dla psychologa. Mam wrażenie, że piłkarze Legii od pierwszej minuty na Łazienkowskiej, po 94 minutę w Moskwie, wierzyli, że to oni są w stanie zrobić wszystko i żaden rosyjski niedźwiedź im nie straszny. To przełożyło się na ich umiejetności na boisku. Wczorajsza petarda Rybusa i gol Gola, nie zdarzają się im codziennie. To pewnie nie były - jak to się mówi - strzały życia, ale ich strzały sezonu, czy roku na pewno.
Nie dziwię się setkom Legionistów, którzy wczoraj czekali na drużynę na warszawskim lotnisku, bo jednak w polskiej piłce takie sukcesy są rzadkością. W zeszłym roku pasjonowaliśmy się charakterem Lecha, może w tym roku będą zachwyty nad Legią (może też Wisła podniesie się po blamażu na Cyprze).
Mimo komentowanej przez nas miernoty mamy pierwszy raz dwie drużyny w fazie grupowej Ligi Europejskiej, a więc jeszcze kilka miesiecy europejskich emocji. To zawsze coś – bylebyśmy mieli więcej takich meczów jak w Moskwie, bez względu na to, jakich utytułowanych przeciwników trafimy.