Weekend, więc pora na coś nieco luźniejszego. Tym razem gadżety dwa, a nie trzy, na dodatek tego samego rodzaju, więc tekst będzie w formie „Starcia Tytanów”. Ostatnio w ten sposób pisałem o słuchawkach. Dziś też o dźwięku, ale w nieco inny sposób. Przed Wami – soundbary.
Po co komu soundbar?
Też się kiedyś nad tym zastanawiałem. Szybko doszedłem jednak do wniosku, że to taki przypadek, w którym nie wiemy, jak coś jest fajne, póki choć raz tego nie spróbujemy. Soundbar, czyli płaska listwa z głośnikami na – mniej więcej – szerokość telewizora ma poprawić to, jak odbieramy warstwę dźwiękową tego, co oglądamy. No i subwoofer, odpowiedzialny wyłącznie za basy, jak dla mnie nieodłączny element takiego zestawu. Powiecie: „przecież to tylko basy, poza nimi jest mnóstwo dźwięków!”. Dla mnie – jeśli już decyduję się na taki zestaw – basy są jak... np. przyprawy. Rosół bez przypraw da się zjeść, nawet nas nasyci. Ale smak poznamy dopiero dodając odrobinę dodatków, prawda?
Pisałem, że zastanawiałem się, po co mi soundbar? Wystarczyło 15 minut – trochę spędzone na Netflixowym serialu „Dark”, z mroczną, muzyką Bena Frosta (co ciekawe, wykonywaną przez orkiestrę Sinfonietta Cracovia) i trochę na Spotify, z monumentalnym „Honor” Hansa Zimmera ze ścieżki dźwiękowej serialu „Pacyfik” i jakimś kawałkiem Nightwisha. Wiecie co? Nie wyobrażam sobie już korzystania z telewizora bez soundbara.
Zestaw, który wycisnął łzy. Bose Soundbar 700 + Acoustimass 300
Jaki pierwszy trafił do mnie zestaw z soundbarem Bose 700 i subwooferem Acoustimass 300. O technikaliach Bose 700 możecie przeczytać tutaj, nie ma więc sensu, bym te informacje kopiował. Poza tym nie czuję się kompetentny, by oceniać szczegółową specyfikację, nie znam się na tym. Piszę dla Was tylko o tym, jak odbieram testowane sprzęty z punktu widzenia zwykłego klienta. A ten był taki, że usłyszawszy pierwsze tony „Honor” stanąłem jak wryty, szczęka mi opadła, a w kąciku oka pojawiła się łza wzruszenia. Możecie się śmiać, jakoś to przeżyję :)
W moim dość sporym salonie usłyszałem dźwięk, jakiego nie byłbym sobie w stanie wyobrazić.
Poczułem się jakby cały mnie otulał, okrążał i wciągał w zupełnie inny świat. Kurczę, nie mam słuchu muzycznego, nigdy nie słyszałem na żywo jak gra orkiestra symfoniczna, nie odróżniłbym pewnie dźwięku skrzypiec od kontrabasu, ale wtedy, w tamtym momencie, NIKT nie oderwałby mnie od słuchania tego utworu... Później najlepiej sprzętu używało mi się, gdy moja partnerka wychodziła z dzieckiem na spacer, a ja mogłem korzystać z możliwości 700-ki i 300-ki, hmmm... nieco bardziej. Tak, czasami podłoga się trzęsła, ale dźwięk był niezmiennie, jak na moje rozdeptane przez słonia ucho, obłędnie czysty. Sąsiedzi chyba są wyjątkowo wytrzymali, nie mają home office, albo lubią moją muzykę ;)
Co ciekawe, opisana na wstępie sytuacja zdarzyła mi się od razu po uruchomieniu świeżo podpiętego sprzętu! Dopiero potem zobaczyłem, jak ogromnymi możliwościami konfiguracji dysponuje sprzęt Bose. Technologia ADAPTIQ ma ponoć dostosować charakterystykę dźwięku do specyfiki pomieszczenia. Cały proces trwa ok. 5 minut, potrzebujemy do tego aplikacji, specjalnych „niby-słuchawek” i chodzenia z nimi po różnych miejscach pokoju, z których będziemy oglądać film, czy słuchać muzyki. Tu pewnie przydałby się słuch muzyczny, bo dla mnie i przed i po adaptacji było równie obłędnie :) O ile aplikacja pomaga w dokładnym skonfigurowaniu (na początku jest wręcz niezbędna) i w uruchomieniu Spotify. Potem można o niej zapomnieć i używać dołączonego do zestawu uniwersalnego pilota. Poza soundbarem obsługiwał mój telewizor i konsolę Xbox One, wszystko było intuicyjne, nie wymagało żadnej konfiguracji.
Czy sprzęt Bose ma jakiś minus? Tak, rozmiary subwoofera i cenę. Acoustimass 300 to ogromny, przeszło 13-kilogramowy “kloc”, o rozmiarach 30,5x30,5 cm i wysokości 38 cm. Czasami ciężko go gdzieś dyskretnie schować, na szczęście z soundbarem łączy się bezprzewodowo. To więc da się przeżyć, ale cena za oba elementy, oscylująca w okolicach 7000 zł, jest już mocno niebagatelna.
Jak najlepsza filmowa muzyka. Denon DHT-S516H
Patrząc na soundbar Denona już od razu widać, że to inna kategoria. Mieści się w jednym pudełku ;), nie jest tak ogromny, nie krzyczy z daleka: „Jestem ekskluzywny!”, choć tak naprawdę... jest. Założona w 1910 w Tokio firma, funkcjonująca jako Denon od 1939 r., jako pierwsza wprowadziła na rynek domowy odtwarzacz CD (w 1982 roku) od kiedy pamiętam pozycjonuje swoje produkty w segmencie premium. To, że wydają się być nieco subtelniejsze i łatwiej wtapiają się w otoczenie, wydaje się być bardziej plusem :)
Gdybym miał podsumować testy DHT-S516H (soundbar roku 2019 wg. Magazynu T3) jednym słowem (takim jak „Honor” w przypadku Bose) byłoby to „Dark”. Trzeci sezon niemieckiego hitu Netflixa, który akurat binge’owałem z Denonem podpiętym do telewizora, charakteryzuje mroczna, dramatyczna ścieżka dźwiękowa. Nie wiem, jak Wy, ale dla mnie dobra muzyka w filmie/serialu to taka, której świadomie nie słyszę, a podświadomie wprowadza mnie w nastrój korelujący z wydarzeniami na ekranie. No i kurczę działało... Oj jak to działało...
Siedziałem z zaciśniętymi zębami na brzegu kanapy, szybko oddychając, gdy Jonas i Martha stawali przed kolejnymi wyzwaniami.
Dopiero potem zdałem sobie sprawę, że to właśnie muzyka tak na mnie działała. Co ciekawe, znów istotną rolę grały basy. Mimo iż subwoofer (też łączy się z belką beprzewodowo) w zestawie z Denonem wygląda jak wnuczek Acoustimassa. Przy muzyce różnicę było słychać (ale raczej w kategorii „bardzo dobrze” kontra „znakomicie”). Przy filmie Denon już zdecydowanie oddawał atmosferę tak, jak bym tego oczekiwał.
Na co dzień Denon DHT-S516H jest właśnie taki, jak najlepsza filmowa muzyka. Stoi pod telewizorem, czarnym kolorem idealnie wkomponowując się w taki sam odbiornik TV. Nie rzuca się w oczy, robi swoje na co dzień, przypominając o sobie dopiero wtedy, gdy go odłączymy i zobaczymy jak żałosne bzyczki wydaje samotny telewizor. Nie jest orkiestrą symfoniczną, fakt. Sprawia, że na powrót mam ochotę korzystać z telewizora, a nie z tabletu i moich ukochanych Jabr 75t Active, wciśniętych w uszy. Gdy trzeba – poczuję bas. Gdy oglądam futbolowe dokumenty „All or nothing”, czy „The Last Chance U” pozwoli mi poczuć atmosferę futbolowego boiska. Tak, by z jednej strony dokładnie usłyszeć to, co mówią zawodnicy, a z drugiej – wczuć się w klimat szalejących trybun.
Minusy? Chyba tylko jeden – zestaw nie dysponuje pilotem zdalnego sterowania. A ponieważ nie wyobrażam sobie pogłaśniania i ściszania soundbara... guzikiem na obudowie, początkowo musiałem w tym celu korzystać z nie do końca intuicyjnej (to takie pół minusa) aplikacji. Przeszedłem drogę przez mękę, usiłując skonfigurować pilota od mojego telewizora do obsługi soundbara, by ostatecznie go... zmienić, z tzw. „Smart Remote” na zwykłego, bazującego na podczerwieni pilota.
Który wybrać?
Dylemat wygląda poważnie, prawda? Tzn. perspektywa nieco się zmienia, gdy okazuje się, że Denon DHT-S516H kosztuje 2699 PLN, co więcej – jest dostępny w naszym sklepie i jeśli nie potrzebujecie nowego telefonu, to podpisując/przedłużając umowę z Orange możecie wziąć go na raty. Być może część z Was teraz myśli: „No jaki ma doradzić, przecież wiadomo, że ten z Orange!”.
Cóż, na pewno bardzo istotnym elementem jest czynnik ekonomiczny. Jeśli dysponowałbym tak dużymi pieniędzmi do wydania na fanaberie – wziąłbym zestaw Bose. Ale to trochę tak jak z samochodami. Pewnie fajnie jest jeździć Mercedesem, ale dobrze wyposażona Skoda Octavia też może dać dużo przyjemności. Oba testowane soundbary można podłączyć do telewizora zarówno kablem optycznym, jak i HDMI. W obu jest piękny, czysty dźwięk, sporo możliwości zmian ustawień. Można „wyciągnąć” listę dialogową tak, by aktorów było słychać wyraźniej. No i wzbogacić percepcję dźwięku mniej lub bardziej potężnymi basami. Dlatego i jeden i drugi soundbar to w mojej opinii dobrze wydane pieniądze.
Komentarze
Bose i Denon to Mercedesy w tej dziedzinie. Gdybym miał wybierać to chyba wybrałbym Denona.
Odpowiedz