Chwyty Mourinho a'la Ferguson
Nie jestem wielkim fanem Jose Mourinho, choć przyznaję - jego dotychczasowe osiągnięcia trenerskie robią na mnie dużo większe wrażenie, niż to, czego w Barcelonie dokonał Pep Guardiola. Sukcesy Hiszpana są tajemnicą poliszynela, sprowadzają się do - ni mniej, ni więcej - trzech nazwisk: Messi, Xavi, Iniesta. Legendarny trener Bill Shankly zwykł mawiać, że drużyna piłkarska jest jak fortepian: trzech gra, ośmiu niesie. Jak nic - Barcelona.
Swoją klasę Mister będzie udowadniał dopiero w Bayernie Monachium, Mourinho ma już taki sprawdzian za sobą. To, że sukcesy ze słabiutkim Porto - w tym zwłaszcza wygranie Ligi Mistrzów - nie były przypadkiem potwierdził wywalczeniem, po pięćdziesięciu latach, mistrzostwa Anglii z Chelsea. Z Interem znów cieszył się z prymatu w Champions League, a Realowi pomógł w odzyskaniu po osiemnastu latach Pucharu Hiszpanii, oraz w wywalczeniu mistrzostwa w ubiegłym sezonie.
Ktoś powie: bajka się skończyła, czas Mourinho dobiegł końca. Być może - jeśli spojrzeć tylko na medialne doniesienia i układ tabeli - piętnaście oczek za Blaugraną. Ale ten, kto zna zapach szatni i wie, co siedzi w głowach piłkarzy, zwłaszcza takich jak Ronaldo czy Casillas, kiedy nie są w stanie złapać kontaktu z odwiecznym rywalem, powinien spojrzeć na sprawę nieco inaczej.
Trener, jak wielokrotnie przekonywał Alex Ferguson, to przede wszystkim doskonały aktor i psycholog. Jeśli pierwszym zdaniem, jakie Szkot wypowiedział po przyjściu na Old Trafford w 1986 roku było pytanie: „czy piłkarze mają problem z alkoholem?”, to nie po to, by dowiedzieć się tego jak najszybciej, ale po to, by pokazać, jak duże ma to dla niego znaczenie i jak zaciekle będzie z tym problemem walczył.
Podobnych chwytów Portugalczyk próbował już w Madrycie wielokrotnie. Ostatnio szerokim echem odbiło się posłanie na ławę legendy Santiago Bernabeu – Ikera Casillasa. Mourinho swój cel osiągnął w chwili, gdy Casillas publicznie oświadczył, że „musi więcej pracować, by pokazać trenerowi, że się pomylił”. I pokazał. Jeśli w poprzednich meczach Hiszpan pracował na poziomie Primera Division, to w spotkaniu z Valencią bronił już na poziomie Ikera Casillasa.
Inny zabieg Portugalczyk wykonał w trakcie meczu z Celtą Vigo, kiedy to po faulu na Cristiano Ronaldo wściekły cisnął piłką obok głowy jednego z członków sztabu Królewskich. Całą sytuację nagrały kamery telewizyjne, co tym bardziej ucieszyło Mou. Trener Realu pokazał całemu światu, że murem stoi za zespołem i nie pozwoli, by rywale bez pardonu równali z trawą jego piłkarzy, nawet jeśli poza boiskiem sam ma ochotę któregoś z nich sprowadzić do parteru.
Gra na emocjach i ściąganie presji z piłkarzy to dziedziny, w których Ferguson i Mourinho są do siebie najbardziej podobni. Może właśnie dlatego tak mocno przypadli sobie do gustu. Do dziś - od spotkania w szatni, a później w biurze Fergusona, po wygranej FC Porto na Old Trafford w 2004 roku - obaj panowie po każdym meczu wymieniają się butelkami najlepszego, ich zdaniem, czerwonego wina.
Ta tradycja upadnie zapewne dopiero wtedy, gdy SAF postanowi przejść na emeryturę, a jego następcą zostanie Mourinho. Konia z rzędem temu, kto zgadnie, kiedy to się stanie - w końcu Fergie już nie raz (ostatnio w styczniu) zapowiadał, że „za dwa, trzy lata” Czerwone Diabły będą musiały radzić sobie bez niego. Może więc w 2016 roku? Równo dwadzieścia lat po pierwszym spotkaniu Fergusona z Mourinho, kiedy to Portugalczyk był tłumaczem Bobby’ego Robsona w Barcelonie, a Ferguson negocjował transfer Jordiego Cruyffa.
Tomasz Sobczyk
Mourinho na wylocie z Madrytu
Jose Mourinho znalazł się na najostrzejszym zakręcie w swojej karierze. Barcelona odjechała Realowi na piętnaście punktów (na półmetku ligi było ich nawet 18), a Portugalczykowi zaczęły puszczać nerwy. I to solidnie.
Mourinho kompletnie się pogubił, stracił kontrolę nad zespołem i swoim zachowaniem. Zaczął publicznie krytykować swoich piłkarzy, wcześniej mu się to nie zdarzało, i co najważniejsze, podniósł rękę na Ikera Casillasa, którego odsunął od pierwszego składu.
Tak na marginesie, ciekawe co wydarzyłoby się w Madrycie, gdyby na ławce wylądował Cristiano Ronaldo? Aż strach pomyśleć. CR7 na pewno postraszyłby odejściem z klubu, a atmosfera w szatni Realu byłaby bardzo gęsta. Casillas decyzję trenera przyjął bez mrugnięcia okiem i nie wszczął awantury.
Wróćmy jednak do tematu. Ostatnie wydarzenia wokół klubu nie mogły przypaść do gustu kibicom Realu. I nie przypadły. W sondzie hiszpańskiej „Marki” aż 82% fanów opowiedziało się za odejściem Mourinho! Tylko czekać jak na Santiago Bernabeu zaczną powiewać białe chusteczki.
Czas Portugalczyka w Madrycie dobiega końca. Wszyscy zaczynają go mieć po prostu dość. I nie ma się co dziwić, bo Mourinho to arogant pełną gębą. Na dodatek z uporem maniaka psujący wizerunek „Królewskich”.
Przejdźmy jednak do konkretów. W Primera Division jest już pozamiatane – Real nie ma żadnych szans, żeby dogonić Barcelonę (efektowne zwycięstwo „Królewskich” na Estadio Mestalla niczego tu nie zmienia). By uratować sezon Mourinho musiałby wygrać Ligę Mistrzów i sięgnąć po Puchar Króla. A to nie będzie takie proste.
Jeśli w tym sezonie „Królewscy” nie zdobędą żadnego trofeum (zakładam taki scenariusz, no może na otarcie łez sięgną po Puchar Króla), Mourinho wyleci z Madrytu z ogromnym hukiem.
Co zrobi Portugalczyk po rozstaniu z Realem? Zapewne będzie szukać szczęścia w Anglii, albo skusi się na petrodolary w PSG. Mou od dłuższego czasu wymieniany jest wśród potencjalnych następców Sir Alexa Fergusona w Man Utd.
Ta opcja wchodzi w grę, ale włodarze „Czerwonych Diabłów” powinni tysiąc razy (nie żartuję) zastanowić się zanim podpiszą kontrakt z „The Special One”. Jeśli chcą mieć w klubie zakochanego w sobie z wzajemnością trenera, który nie szanuje ani przeciwników, ani sędziów i co rusz knuje różnego rodzaju teorie spiskowe, to proszę bardzo. Ja bym jednak nie ryzykował.
Jedno nie ulega wątpliwości - Mourinho z Hiszpanii wyjedzie z podkulonym ogonem i z kompleksem. Wiecie, jak się nazywa jego kompleks? FC Barcelona. Przed prawie trzy lata pracy w Madrycie nie udało mu się go zwalczyć.
Wprawdzie Mourinho zdobył przed rokiem mistrzostwo Hiszpanii, ale mam wrażenie, ze Fiorentino Perez i fani Realu oczekiwali po Portugalczyku znacznie więcej. Mou dał Realowi jedno mistrzostwo, Puchar Króla i Superpuchar Hiszpanii, ale zabrał znacznie więcej.
Real nie gra już pięknej piłki, a na dodatek na angażu z Mourinho ucierpiał wizerunek klubu. Gra była warta świeczki? Kibice „Królewskich” już odpowiedzieli na to pytanie.
Krzysztof Smajek