Potrafię "wykrakać" pewne wydarzenia. Kiedyś za dzieciaka mieliśmy taką pasjonującą rozmowę z kolegami, jak to jest złamać rękę, nogę. Oczywiście, nikt nie chciał doznać tego uczucia. Ja sobie jednak w duchu pomyślałem troszkę "głębiej", zadając pytanie: "No właśnie, jakie to uczucie złamać rękę"? I długo od tamtej rozmowie nie musiałem czekać. Dwa tygodnie po tej dyskusji, pamiętam jak dziś, po ostatnim wf-ie przed wakacjami śmigałem już w pięknym, białym gipsie, który został założony za łokieć.
Dlatego Agnieszko uważam, że to ja wykrakałem tę porażkę. A dokładnie wyglądało to w taki sposób: nie widziałem meczu, ale dzięki audycji Pana Kuby Strzyczkowskiego w Programie Trzecim Polskiego Radia dowiadywałem się wyniku na bieżąco...
Jechałem samochodem, a eter wypełniała radiowa audycja. Pamiętam pierwszy komunikat: "Proszę Państwa, Agnieszka Radwańska wygrywa 5-1 z Czeszką. Takie wieści ze Stambułu". I jaka "głębsza" myśl zabrzmiała w mojej głowie? "Nie, przecież nie można tego seta przegrać". Czyli, pomyślałem, że set już jest w kieszeni i szykujemy się na półfinał. I doskoczyło jeszcze jeszcze jedna czarcia myśl-pytanie: "Ciekawe, jakie to uczucie, kiedy przegrywa się set przy takim stanie? Czy to możliwe?" W radiu leci utwór, po nim dżingiel i znów głos Pana Kuby z kolejnym meldunkiem. "Petra Kvitova przełamała podanie Polki i mamy wynik 5-3". Lekko nerwowo zrobiło się w aucie. "Ale, to jeszcze nie tragedia". Za jakichś czas usłyszałem, że jest remis. Dobrze, że nikt w tym czasie ze mną nie jechał, bo właśnie rozpoczęła się symfonia wiązanek. Z finałem na wszystkie możliwe instrumenty przy informacji o przegranym secie.
Tyle lat podziwiania sportu i nadal uczę się, aby nie osądzać przed ostatnim gwizdkiem, piłką. I pewnie lata się jeszcze będę uczył...