Nazwisko wojewody mazowieckiego odmieniane jest od wczoraj przez kibiców Legii przez wszystkie przypadki. Jacek Kozłowski w poniedziałek zagroził, że nie wpuści fanów stołecznej drużyny na legendarną „Żyletę” podczas rewanżowego meczu finału Pucharu Polski ze Śląskiem Wrocław. Powody? Sektorówki, niedrożność dróg ewakuacyjnych i zbyt późna… reakcja spikera Wojciecha Hadaja na wulgaryzmy.
Ostatnie kilkadziesiąt godzin pokazuje, jak łatwo zniszczyć atmosferę piłkarskiego święta i narobić sobie wrogów. Decyzja – a właściwie zapowiedź decyzji, bo ta jeszcze nie zapadła – dla większości obserwatorów jest niezrozumiała. Zwłaszcza dla Leśnodorskiego, którego od wcześniejszych prezesów Legii różni właśnie podejście do spraw kibicowskich. - Już to przerabialiśmy. Nie ma sensu iść tą drogą. W moim odczuciu kibice Legii tworzą najlepszy doping w Polsce i mam nadzieję, iż decyzja wojewody nie wynika z tego, że komuś to przeszkadza – mówił w rozmowie z Mateuszem Borkiem Leśnodorski.
Tym bardziej że powody są absurdalne, a zachowanie stołecznych kibiców od dłuższego czasu nienaganne. W piśmie Kozłowskiego do włodarzy z Łazienkowskiej czytamy m.in., że „podczas meczów rozgrywanych w marcu i kwietniu na stadionie Legii kibice używali tzw. sektorówki do uniemożliwienia identyfikacji osób odpalających race”. Moim zdaniem ktoś myli pojęcia skutku, przyczyny i celu. Jeśli którejś z osób przebywających na stadionie zależałoby na kamuflażu, na pewno znalazłaby łatwiejszy sposób, niż namawianie pozostałej części widowni do wyciągania sektorówki. Nie można zapomnieć, że identyfikację mogą umożliwiać też szaliki, koszulki, a nawet spodnie. Akcja „na trybuny w samych majtkach” jest więc jak najbardziej realna.
Sprawa Hadaja również wygląda dość tajemniczo. Kto choć raz był na meczu piłkarskim, wie że wulgaryzmy są naturalną częścią widowiska, a obrażanie drużyny przeciwnej, choć nieakceptowane, to jednak wszechobecne, nie tylko w Polsce. Organizatorzy mają oczywiście obowiązek nakłaniania fanów do kulturalnego wspierania swojej drużyny, ale zwracanie uwagi na tempo reakcji – i ustawianie tego faktu w jednym rzędzie z powodami zamknięcia jednej z trybun – brzmi po prostu niedorzecznie.
Nie znam nikogo, kto na stadion przy Łazienkowskiej przychodzi dla piłki nożnej. Serio. Dziennikarze ubiegają się o akredytacje dla konferencji prasowych, a kibice kupują wejściówki dla atmosfery. I to właśnie dlatego mówi się, że piłka nożna w wielkim stopniu zależy od fanów. Żadna kampania marketingowa – ani udana, ani nieudana, jak choćby „truskawkowa” z udziałem Andrzeja Strejlaua – nie przysporzy klubowi takich dochodów, jak klimat tworzony przez najzagorzalszych fanów. Reszta jest tylko dodatkiem, który dopóki po polskich boiskach nie będą biegać gwiazdy europejskiego formatu, nie będzie w stanie konkurować z kilkuset kibicami, tworzącymi oprawy meczowe i kierującymi dopingiem.
Jak ostatecznie będzie wyglądał finałowy rewanż, to zależy zwłaszcza od kibiców i prezesa Leśnodorskiego. Najbardziej prawdopodobne są dwie opcje: optymistyczna - fani zrezygnują z czegoś, co kosztowało ich nie tylko sporo pracy, ale też pieniędzy (ponoć 100 tys. złotych), i zrezygnują z oprawy, ale będą prowadzić doping; albo pesymistyczna - kibice wznowią bojkot i na stadionie będzie słychać tylko okrzyki piłkarzy i trenerów, a od czasu do czasu pozdrowienia dla wojewody Kozłowskiego.
Jest też trzecia możliwość, najmniej przyjemna dla wszystkich. - Bardzo bym nie chciał, by do tego doszło, ale może się okazać, że po zamknięciu "Żylety" pozostali kibice też wyjdą - zapowiada Leśnodorski.
Podsumowując: walka z pdeudokibicami i chuliganami - tak, walka z oprawami - nie! Lepiej zająć się prawdziwymi problemami, bo represjonowanie kogoś za pasję to absurd i strata czasu, a na dodatek niemal na pewno zakończy się skutkiem odwrotnym od zamierzonego. Równie dobrze można zresztą zamknąć ulice, wtedy nikt nie przekroczy prędkości. Albo szkoły. Nikt nie będzie "ściągać" na sprawdzianach.