Chciałem zwalić winę na pandemię, ale to chyba nie do końca tak. Tęsknię za pracą z naszą filmową ekipą i kręceniem dla Was fajnych, dynamicznych filmików z testami telefonów. Czasami jednak do naszej oferty wchodzą telefony, o których fajnie jest po prostu krótko i zwięźle napisać. Na przykład Motorola G9 Power.
G9 Power. Duży power
Nie będę Was trzymał w niepewności, zacznę od najważniejszego. Jak się możecie domyślać, dodatek „Power” w przypadku Motoroli G9 nie znalazł się tutaj przypadkiem.
Dwa dni. Nawet trzy, jeśli nie jesteś mną ;) i używasz telefonu normalnie. Tyle czasu można korzystać z Motoroli G9 Power bez podłączenia do ładowarki. To pierwszy test, któremu poddałem ten potężny (nie tylko mocą ogniwa) smartfon. Odpiąłem od ładowarki rano a potem po prostu używałem. Internet, Twitter, trochę Youtube’a/Netflixa, nawigacja, Spotify, granie (a w międzyczasie ;) praca). Pod koniec pierwszego dnia, nieco po 1 w nocy, koło ikony baterii zaświeciło się „43%”. Dzień później, nieco po północy, ulitowałem się nad płaczącym ogniwem, gdzie soczystą czerwienią świeciło się 2 procent i podpiąłem G9 Power do ładowarki.
Motorola „z Powerem” to jeden z niewielu smartfonów, z którymi miałem do czynienia, z tak wielką baterią. 6000 miliamperogodzin przekłada się nie tylko na czas trwania, ale też na ciężar urządzenia. 221 gramów to sporo. Co ciekawe, mimo iż testowany przeze mnie niedawno Samsung S21 Ultra jest o 6 gramów cięższy, to Motka wydaje się bardziej „zbita” i robi wrażenie masywniejszej.
Przyzwoita średnia półka...
Nowe Motorole z serii G nie ukrywają tego, że nie aspirują do bycia flagowcami, to pod każdym względem urządzenia ze średniej półki. Czy to się czuje w codziennym użyciu? Trochę tak. Dzięki czystemu Androidowi Motorole działają bardzo płynnie jak na taką konfigurację, tym niemniej Snapdragon 662 wsparty zaledwie (nieźle się czasy zmieniły, co?) 4 GB RAMu to chwilami nieco za mało. Wszystko działa, ale przy bardziej wymagających grach czasami widać przycięcia, czy spowolnienia.
Co ciekawe, 6,8-calowy ekran IPS o rozdzielczości 720p (gęstość 263 piksele na cal) nie wywoływał we mnie przesadnego dysonansu. Jasne (czy może raczej „mniej nasycone” :) ), że nie jest to AMOLED, ale – na litość! – mówimy o telefonie w cenie wyraźnie poniżej 1000 złotych. Z jednej strony na pewno mogłoby być lepiej, z drugiej jednak – gdzieś trzeba pójść na kompromisy. Poza tym to nie jest tak, że coś nie działa. Po prostu działa nie tak dynamicznie, jak we flagowcach, w słabszej jakości, zdarza się, że aplikacja otworzy się na nowo przy próbie ponownego na nią przełączenia. Jeśli dostosowujemy swoje wymagania do ceny – nie jest to coś, co by przeszkadzało.
...z naprawdę dobrym(i) aparatem(ami)
Kompromisów nie było jednak w warstwie fotograficznej, jak zresztą przy wszystkich nowych smartfonach Moto G. Sercem grupy trzech obiektywów jest 64-megapikselowe oczko z dobrym światłem f/1.8, domyślnie fotografujące w trybie Quad Pixel (cztery piksele łączone w jeden, ostateczna rozdzielczość zdjęcia 12 Mpix). To obiektyw, którego standardowy użytkownik będzie używał praktycznie cały czas, bowiem pozostałe to dwumegapikselowe makro i czujnik ToF. Z przodu, w górnym rogu, „oblana” ekranem 16 Mpix kamerka do selfie.
Główny obiektyw nie zawodzi, niezależnie od warunków pogodowych. Tryb nocny przedłużając naświetlanie i stabilizując ewentualne ruchy ręki, pozwala na ładnie doświetlone, nie wyglądające sztucznie zdjęcia. W dzień jest... Cóż, dzień to nie wyzwanie dla dzisiejszych modułów fotograficznych. Co ciekawe, jedyne uwagi można mieć do fotografii o zmierzchu, gdzie wydaje się, jakby algorytmy nie potrafiły sobie poradzić z tym, że gdzieniegdzie jest jeszcze wyraziście jasno, ale są elementy, gdzie robi się mocno ciemno. Selfie też jest spoko, a ciekawa „niby-panoramiczna” opcja selfie grupowego pozwala zmieścić w kadrze znacznie większą grupę.
Podsumowując:
Ja jestem w zasadzie trochę spaczony :) W sytuacji, gdy często mogę przebierać we flagowcach, ciężko mnie przekonać do urządzenia z niższej półki. W tym przypadku jednak się udało i gdyby stan portfela zmuszał mnie do kompromisów, poważnie bym przemyślał tę propozycję. Polecam szczególnie tym, którzy z telefonu muszą korzystać ponadstandardowo, bez długiego dostępu do ładowarki – w tym przypadku 6 ampergodzin naprawdę robi potężną różnicę. Tym bardziej, że baterię, dzięki szybkiemu 20-watowemu ładowaniu możemy szybko napełnić „pod korek”.
Motorolę G9 Power docenią też użytkownicy, którzy – jak ja – nie mogę się przyzwyczaić do czujników odcisków palców w ekranie. Tutaj mamy oldskulowe kółeczko z tyłu obudowy, pokryte logo Motoroli. Czujnik działa idealnie, choć może – z racji na wielkość bryły G9 Power – położony jest nieco zbyt wysoko, by dla osób z mniejszymi dłońmi jego wciskanie było naturalne.
Jeśli przekonałem Was, że warto – zajrzyjcie do naszego sklepu. Tak się składa, że parę egzemplarzy tam czeka ;) Może właśnie na Ciebie?
Komentarze
Motorola robi fajne średniaki. Czego mi w nich brakuje – modułu NFC. Motorola zaczyna wracać mkroczkami do łask.
OdpowiedzKtoś tu jest nie na czasie 🙂 G9 Power ma NFC.
OdpowiedzNFC używam dość często. Tak, ten model ma tą funkcje, ale wiele średniaków od Motorolii jej nie ma. Ale myślę że marka ta odrabia szybko lekcje ?
OdpowiedzUżywałeś kiedyś tej funkcji?
OdpowiedzJa, czy Pablo? Ja regularnie 🙂
Odpowiedz