Kiedyś już się zwierzyłam, że z telefonem komórkowym - moim smartfonem kochanym - staram się raczej nie rozstawać. Więź jest tak silna, że odbieram wszystkie telefony. Rzadko kiedy nie można się do mnie dodzwonić.
Ale czasem jestem na basenie - i wtedy siłą rzeczy muszę pobyć kilka czasem godzin na głodzie. Staram się kompensować nieobecność Nokii sportem, ale niestety - wyrywam ku szatni i sprawdzam, kto się do mnie dobijał. YES, są nieodebrane! Zazwyczaj dwa albo trzy. Oddzwaniam - najpierw tam, gdzie serce dyktuje, czyli do najbliższych. Potem tam, gdzie dyktuje rozum - czyli w sprawach na przykład urzędowych albo do kuriera, który właśnie czeka pod moimi drzwiami z przesyłką.
I tak było do tej pory. Oddzwaniałam dzielnie, ale przeczytałam w sieci, że nie na wszystkie numery mi wolno. UKE ostrzegał już w 2012 roku, że wiele z nich zwyczajnie powinniśmy zignorować, bo telefon zwrotny może nas słono kosztować. Jestem przekonanana, że dzwonię do Płocka, a tymczasem łączę się z Demokratyczną Republiką Konga - początkowe cyfry są identyczne. Naciągacze zacierają ręce, a ja je załamuję przy rachunku. Remedium może być blokowanie podejrzanych numerów, co zresztą robię - i z przykrością przyznam, że coraz cześciej mi się to zdarza.
Szkoda, że dobre obyczaje zanikają w zetknięciu z brutalną rzeczywistością. Jest mi o tyle żal, że jestem wielką fanką oddzwaniania. Brak kontaktu, brak informacji zwrotnej uważam albo za brak kultury (zwłaszcza w biznesie) albo za lekceważenie - co właściwie na jedno wychodzi. Pozwolę sobie na małe wiaderko jadu: do furii doprowadzają mnie ludzie, którzy ignorują moje telefony - a nie bywam uporczywym myśliwym, tropiącym swoją ofiarę godzinami po cyfrowym lesie (sms, wiadomość na skrzynce głosowej). Są jednak sprawy wymagające pilnej rozmowy - i wtedy jak to się mówi gul mi rośnie.
Na koniec taka zabawna historia: moja przyjaciółka, osoba wielkiej rzetelności, śmiertelnie poważnie traktująca wszelkie kontakty międzyludzkie zwierzyła mi się, że ktoś wydzwania do niej z nieznanego numeru. Ona od razu wyczuła, że to jakiś nachalny sprzedawca, który chce jej wcisnąć komplet garnków za 6 tysięcy albo kołdrę za 10. Nie wytrzymała, oddzwoniła i od razu wyjechała z grubej rury, awanturując się głośno i powołując na konstytucję, gwarantującą jej prywatność.
No i w sumie źle nie zrobiła, bo po drugiej stronie słuchawki oniemiał ze szczęścia zakochany facet, który wyżebrał jej numer od kogoś znajomego. Są szcześliwą parą do dziś.
A więc oddzwaniajcie, ale z głową:-)