Tyson Fury w sobotę w Madison Square Garden znokautował (wysłał na emeryturę?) Steve’a Cunninghama i przybliżył się do walki o mistrzostwo świata w królewskiej kategorii. Czy Brytyjczyk może rozdawać karty w wadze ciężkiej?
Tyson Fury do ringu w MSG wchodził z etykietą chamskiego gościa, który wyraźnie jest na bakier z podstawami savoir vivre. Brytyjczyk wnosił między liny całkiem okazały rekord (20-0 14 KO). Ale tak naprawdę do soboty był jedną wielką niewiadomą.
Fury od dawna jest wymieniany wśród potencjalnych kandydatów do zdetronizowania braci Kliczko. Jego warunki fizyczne i rekord mogą robić wrażenie. Ale drugiej strony na „liście ofiar” Brytyjczyka próżno było szukać dużych nazwisk. No może poza Dereckiem Chisorą. Konfrontacja z Cunninghamem miała być dla wyszczekanego Brytyjczyka egzaminem dojrzałości w wadze ciężkiej.
Fury wprawdzie zdał egzamin, ale za walkę z „USS” zasłużył co najwyżej na dwóję z plusem. Olbrzym z Wielkiej Brytanii tradycyjnie nie był dżentelmenem między linami. Fury stroił głupie miny, prowokował i zaczepiał rywala. Sorry, ale muszę to napisać – jak się patrzy na tego gościa, to ma się wątpliwości, czy potrafiłby on odróżnić bazylię od Brazylii.
Wróćmy jednak do walki. Fury od początku był bardzo pewny siebie i myślał, że szybko upoluje rywala. Aż tu nagle psikus i to on zaliczył wieczorek zapoznawczy z deskami. Nokdaun zaserwował mu facet, który nigdy nie miał młotka w ręku. Wstyd.
Fury ostatecznie posłał "USS" na deski i dopisał kolejne zwycięstwo do swojego rekordu. Ale w sobotę wysłał też w świat sygnał, że wielkim pięściarzem to on nie jest. Fury jest surowy technicznie, dość ociężały i na dodatek wyszło na jaw, że ma szklaną szczękę.
Jestem jeszcze Wam winny odpowiedź na tytułowe pytanie. Bracia Kliczko mogą spać spokojnie, bo Fury nie stanowi dla nich żadnego zagrożenia. Dla Brytyjczyka raczej nie ma przyszłości w królewskiej dywizji. Fury pewnie obije jeszcze niejednego rywala, ale co z tego... Władimir Kliczko wybije mu boks z głowy.