Za Wielką Wodą wielkie gale. Po Zachodniej stronie, w Kalifornii, gwiazdy chodzą po czerwonym dywanie. Wszystko w pogoni za oscarową statuetką. Zaś po wschodniej, na Florydzie, gwiazdy latają. Ale nie na firmamencie nieba. Nad obręczami.
Co tu dużo mówić, tu trzeba patrzeć i się zachwycać z nieodzownym pytaniem, czy działa na nich jakakolwiek grawitacja?
To wszystko działo się ostatniej nocy. Ale All-Star Weekend rozpoczął się już w piątek. Wschodzące gwiazdy też szybują w podniebną przygodę:
Trzeba też ponarzekać. Mimo, że wszystko pięknie świeci i wszystko dograne jak w hollywoodzkiej produkcji to nie zachwycił jakoś mocno poziom sobotnich rywalizacji. W konkurencji wsadów wygrał Jeremy Evans. Trzeba przypomnieć, że Blake Griffin w zeszłym roku przeskakiwał samochód. Dlatego oscara raczej nie przyznałbym w tym roku.
I wszystko po to, żeby była dobra zabawa, z „amerykańska” „fun” albo „entertainment”, jak kto woli. Żeby tata z synem, z córką, z żoną, z sympatią przyszedł na trybunę, kupując dużą bułkę w powiększonym zestawie z podwójnymi frytkami i potrójnie wielkim napojem. Bo znaleźć się na trybunie w weekend All-Star, to chyba największe wydarzenie po finale Super Bowl i finale Play off w NBA. Pan Wojciech Michałowicz, chodząca encyklopedia NBA, komentator, podczas zmagań zadał pytanie: "I kto na tym "entertainment" najlepiej zarabia?" Panie Wojtku, my widzowie, jesteśmy na końcu tego łańcucha "etnertainment" pokarmowego.