Odpowiedzialny biznes

Po chińsku

Monika Kulik Monika Kulik
26 lipca 2011
Po chińsku

Dziś coś z zupełnie innej beczki. Chcę pokazać Wam pozytywny przykład mojego kolegi z pracy – Andrzeja Hałasa z Lublina. Mimochodem wspomniał, że aby ćwiczyć swój umysł zaczął uczyć się… chińskiego. Spodobało mi się jego podejście. Ale zacznijmy od początku….

活到老学到老学到老学不了

Huo dao lao, xue dao lao; xue dao lao, xue bu liao

(Monika) Po chińsku to znaczy ….

(Andrzej) Powiedzonko, którego użyłem tu jako motto, w domu leży na moim biurku, gdyż bardzo mi się spodobało jako swego rodzaju życiowa prawda.  Można je przetłumaczyć: „Na naukę nigdy za późno; nigdy nie możesz powiedzieć, że nauczyłeś się już wszystkiego”.

Dlaczego akurat chiński?

Byłem ciekaw, czy uczenie się samemu języka tak odmiennego fonetycznie, gramatycznie i "wizualnie" ma szanse powodzenia i postanowiłem to sprawdzić. Dla mnie było to przede wszystkim ćwiczenie umysłu, aby spowolnić pewne nieubłagane procesy.

Jak się zaczęło?

Dwa pierwsze znaki chińskie, z którymi się zaprzyjaźniłem to 风 (feng) - wiatr i 水 (shui) woda tworzą słynne fengshui. Ponieważ wystrój wnętrz salonów Orange jest planowany zgodnie z kanonami Fengshui, mówiliśmy o tym jako ambasadorowie rebrandingu podczas spotkań z pracownikami dawnej Idei. Wtedy zapamiętałem też, że Orange swoją "prehistorię" ma związaną z Tajwanem. Zatem lekko naciągając mogę powiedzieć, że inspiracja do nauki chińskiego przyszła wraz z Orange ;)

Dlaczego „lekko naciągając”?

Były także dwie „inspiracje” dodatkowe. Pierwsza bardzo dziwna. Gdzieś przeczytałem, że synaps w mózgu przyrasta tylko do pewnego czasu, a potem już tylko ubywa (szybciej lub wolniej). Postanowiłem to sprawdzić. Kombinowałem tak: jeśli w przyswajaniu nowych rzeczy mózg człowieka starego musi wykorzystywać stare synapsy, to nie poradzi sobie w sytuacji, gdy trzeba nauczyć się języka tak różnego, jakim w stosunku np. do języków europejskich jest język chiński. Przez jakiś czas rzeczywiście szło jak po grudzie, ale okazało się, że po zbudowaniu dość podstawowej struktury skojarzeń, dalej wystarczy już tylko ciężka, wytrwała praca.

Druga inspiracja to wieści o problemach przyszłych emerytów, których grono niedługo zaliczę. Skoro emerytura będzie chuda, trzeba myśleć o dodatkowej aktywności. Kiedy pracy nie mogą znaleźć ludzie młodzi i zdolni, nie ma co myśleć o tzw. podstawowym rynku pracy, tylko trzeba myśleć o jakiejś niszy. Już trzy lata temu było dla mnie oczywiste, że zapotrzebowanie na osoby znające j. chiński w najbliższym czasie będzie gwałtownie rosło i początkowo nie zdołają tej niszy wypełnić osoby w wieku produkcyjnym.

Jak się uczysz?

W najbardziej chaotyczny sposób z możliwych. Kupiłem niemal wszystkie podręczniki do chińskiego, jakie ukazały się w Polsce. Aż trudno uwierzyć, że jest ich już kilkanaście. Do tego w Internecie istnieje wiele portali dedykowanych językowi i kulturze chińskiej – wiele z nich darmowych. Korzystanie równoległe z wielu materiałów daje jedno: satysfakcję, że zaczynając nowy podręcznik, czy nową stronę internetową coś już się rozumie i siatka skojarzeń się zagęszcza. Jednego pilnuję – by nie kończyć dnia bez choćby jednego spojrzenia na znak chiński. Dodatkowo słucham mp3. Słuchając tekstów najpierw wyławia się poszczególne wyrazy, potem niektóre wyrażenia i wreszcie dłuższe fragmenty. Ale by doszło do efektu „słyszę i rozumiem” (bez wewnętrznego mechanizmu tłumaczenia), trzeba przesłuchiwać teksty setki razy (przynajmniej w moim przypadku). Podobnie z pisaniem. By nabyć umiejętności – „słyszę/patrzę i piszę” bez zastanawiania się nad kolejnością poszczególnych „pociągnięć pędzelkiem”, trzeba poszczególne znaki napisać wiele razy. Tu przypomina mi się czas mojej pierwszej, drugiej klasy szkoły podstawowej i polecenia nauczyciela pisania setki razy wyrazu napisanego błędnie na dyktandzie. Rzeczywiście ma to sens i jest bardzo skuteczne.

A jakie efekty?

Sam zadawałem sobie od jakiegoś czasu to pytanie i zastanawiałem się jak sprawdzić skuteczność tej nauki. Najprościej byłoby poszukać kontaktu z rodowitym Chińczykiem. Ale okazało się, że jest jeszcze bardziej zobiektywizowany sposób. W Krakowie od kilku lat istnieje Instytut Konfucjusza, w którym prowadzone są kursy języka i kultury chińskiej i tam też organizowane są egzaminy certyfikowane przez Centralny Ośrodek Kultury i Języka Chińskiego (tzw. Hanban) w Pekinie. Egzamin w skrócie nazywa się HSK i ma 6 poziomów. 22 maja zdawałem poziom pierwszy i drugi. Maksymalnie można było uzyskać  200 punktów, a egzamin jest traktowany jako zdany przy osiągnięciu 120 punktów. Niedawno nadeszły wyniki i okazało się, że na pierwszym poziomie uzyskałem 195 punktów, a na poziomie drugim 184 punkty. Zdawałem też egzamin ustny. I na nim przy maximum 100 punktów uzyskałem 79 (do zaliczenia wystarczy 60). Oczywiście nie odpuszczam i w przyszłym roku planuję poziom III i IV oraz drugi poziom egzaminu ustnego.

Plany?

Chińskie znaczki przyciągają - od kilku miesięcy uczymy się wspólnie kolegami z firmy - Anią, Marcinem i Krzyśkiem, mając nadzieję, że grupka pasjonatów będzie rosła. Planujemy udział w konkursie Orange Passion dla pracowników – mamy szansę na zdobycie grantu na rozwój naszych zainteresowań.

Parę słów o sobie?

Wiele o sobie powiedziałem wyżej. Cecha, której nie chciałbym nigdy stracić to ciekawość. Zainteresowanie wszystkim co wokół. Miałem szczęście, że poznałem wielu ciekawych ludzi, od których mogłem i cały czas mogę się wiele uczyć. Oby tak pozostało jak najdłużej….

….

A ja musze jeszcze dodać, że Andrzej należy też do najaktywniejszych wolontariuszy w firmie. Właśnie pracuje nad stworzeniem placu zabaw dla dzieci w jednym z lubelskich szpitali.


Odpowiedzialny biznes

Suarez, Forlan, Forlan. Urugwaj!

Marek Wajda Marek Wajda
25 lipca 2011
Suarez, Forlan, Forlan. Urugwaj!

I po mistrzostwach. Urugwaj nie dał absolutnie żadnych szans Paragwajowi. Wiedzieli, że jeśli nie rozstrzygną meczu w regulaminowym czasie gry to Paragwaj ma większe szansa na mistrza. Cieszy mnie to tym bardziej, że na nich stawiałem od początku, choć myślałem, że w finale zagra z Argentyną.

W naszej zabawie wygrały 3 osoby: ja i Jarek (w nagrodę uścisnęlismy sobie dłonie ;) oraz pablo-ck! Wyślij proszę do mnie maila to uzgodnimy prezent-niespodziankę ;)

 


Odpowiedzialny biznes

Australijska Europa

Bartosz Nowakowski Bartosz Nowakowski
25 lipca 2011
Australijska Europa

"Aux Champs-Elysées, aux Champs-Elysées..." - nucił sobie zapewne Cadel Evans, wjeżdżając na paryskie pętle, kończące Tour de France. Po tylu latach w końcu doczekał się upragnionego sukcesu. A przecież tuż po Janie Ullrichu wszyscy chcieli go ochrzcić wiecznie drugim.

W 2008 roku, podczas pierwszego etapu Tour de Pologne w Warszawie też nuciłem sobie, ale nie "Aux Champs-Elysées...". Musiałem jakoś zająć sobie czas, kiedy oczekiwałem na Cadela Evansa przed jego drużynowym autokarem. Wyszedł na parę chwil, aby zamienić kilka zdań. To dużo, biorąc pod uwagę, że Australijczyk jest bardzo skryty. Przyjechał do Polski po (pechowej?) przegranej w "Wielkiej Pętli" na własne życzenie z Carlosem Sastre. W końcowej klasyfikacji generalnej dzieliły ich sekundy. Ale ta przegrana go zmotywowała, a ja życzyłem mu upragnionego zwycięstwa w Tour de France.

W końcu udało się! Co ciekawe, Evans założył żółtą koszulkę dopiero po sobotniej czasówce w Grenoble. W ostatniej chwili chwycił trykot i zakładając go na grzbiet zawiózł prosto do Paryża. Walczył o nią przez całe trzy tygodnie, a już najbardziej zaciekle w Alpach. Przecież okoliczności nie były sprzyjające, bo Australijczykowi pomocą nikt nie służył. Ale może to lepiej, wszakże sukces smakuje jak dobre francuskie wino albo ten szampan popijany na wczorajszym etapie.

Oczywiście, do tego wina można troszkę nawiązać. Każdy koneser tego trunku wie, że im starsze, tym lepsze. Podobnie jak z Evansem, znaczna część uważała, może nawet jednogłośnie - Australijczyk ma swoje lata i nie jest w stanie osiągnąć sukcesu w "Wielkiej Pętli". A tu proszę! Niespodzianka!? Nie, to nie jest przypadek. To wypracowane zwycięstwo i także mały rekord. Evans jest najstarszym kolarzem, który wygrał Tour de France po II Wojnie Światowej.

Cieszą się całe Antypody z sukcesów Evansa. Niemało dla kolarstwa już uczynił. Po zdobyciu mistrzostwa świata, dołożył zwycięstwo w największym wyścigu. Cieszy się też zapewne kierowca Formuły 1  Mark Webber (dobry przyjaciel Lance'a Armstronga), który w Niemczech po zdobyciu pole position nie zdołał wygrać na torze Nurbrugring, ale znalazł się na podium. Ot. taki australijski weekend w Europie.

Scroll to Top