Dzisiaj Rzeczpospolita porusza temat zmiany przez T-Mobile sposobu sprzedaży telefonów. Chodzi o to, aby cały z nich przychód trafiał do operatora, a nie dilera. Wątek ciekawy i warty kilku zdań komentarza więcej. Otóż, co też zauważa gazeta, nasz konkurent zamierza je mocniej sprzedawać w systemie ratalnym. Niby nic odkrywczego, ale tylko do czasu kiedy nie zadamy sobie pytania, a jak księgowane są przychody z ratalnej sprzedaży urządzeń? Czy księgujemy to, co mamy w kieszeni w chwili podpisania umowy z klientem np. 49 zł za smartfon, czy od razu całą, realną cenę bez subsydiów np. 1500 zł? Tak, dobrze się domyślacie. Analizując ostatni raport T-Mobile i wystawiane przez firmę faktury wynika, że księgowana jest cała kwota, chociaż kasa będzie spływać na konto miesiącami. Mówiąc wprost taki system ratalny pod względem ekonomicznym nie różni się od dotychczasowego modelu subsydiowania, a zmiany są jedynie księgowe. Nie ma też żadnej współpracy z bankiem, który brałby na siebie ryzyko finansowania. Można oszacować, że dodatkowe przychody z takiej „inżynierii sprzedażowej” w III kwartale wynoszą kilkadziesiąt milionów zł. To oznacza, że po sztucznie napompowanej bazie klientów o 1,5 mln kart SIM, do czego firma sama przyznaje się w raporcie giełdowym, moim zdaniem przyszedł czas na "poprawianie" sobie cyferek w przychodach i wartościowym udziale w rynku. Dla jasności dodam, że w Orange księgujemy tylko to, co realnie mamy w kieszeni. I jestem pewny, że jak ktoś w Was widział ostatnie reklamy ING z Markiem Kondratem, to doskonale rozumie takie finansowe subtelności :-)