Wiosenny ten weekend w pełni, chociaż w kalendarzu jeszcze zima. Słońce, odzienie wierzchnie w postaci kurtek zostało zrzucone. Optymizm, sielanka, choć pogoda odpowiednia na sporty na otwartej przestrzeni, to wczoraj ulokowałem się w gnieździe pszczół, a miejscem stała się łódzka arena.
Jakoś się to człowiek przyzwyczaił i większość tych wydarzeń podziwia z telewizornii. "Koniec tego" - powiedziałem sobie. Bilet nabyłem już wcześniej, choć ciężko było, bo popyt był większy niż na kolorowe telewizory w latach '80 (i pisze to człowiek, który w tych latach był jeszcze w planach). Ale dobrze, zasiadłem na trybunie. Atmosfera piekielna, ale w końcu to siatkarski finał. Kolory żółty i czarny mienią się w całej hali. Tumult - niesamowity, akustyka - niesamowita. Tak wyrzuciłem do Pani (pozdrawiam i szkoda, że się nie założyliśmy) siedzącej obok, że będziemy męczyć pięć setów...
Ledwo, co popatrzyłem na tablicę, by sprawdzić wyjściowe składy, a tu już pierwszy set za nami. Do tyłu. "Ho ho, rekordowa liczba widzów i rekordowy szybki finał" - pomyślałem. Ale w drugiej odsłonie bełchatowianie odpowiedzieli w podobny sposób. Są emocje, jest gorąco. Wiatr w żagle złapany teraz każdy set już musi być wygrany. Walka, punkt za punkt. "Raz, dwa, trzy, jeeeeeest!". Kiedy oni (Zenit) przy piłce, to buczenie. Akustyka naprawdę niesamowita. Kolejny set nasz. 2:1. I co? Musiałem za potrzebą. Szybko wybiegłem z rzędów do toalety. Przecież trzeba zdążyć na set. W drodze powrotnej spotkałem kolegę z pracy. I kolejne co? Wypowiedziałem słowa (Piotrze, tu też Cię za nie przepraszam) - "Teraz wygrają, nie ma innej możliwości!" Już w drodze na trybunę miałem wyrzuty...
Przy piłkach meczowych dla Skry i wielkim krzyku "ostatni" myślałem, że dach odleci i przykryje stadion Łódzkiego Klubu Sportowego. Lecz nic z tego. Tie-break. A to jak karne w piłce nożnej. "Wszystko się może zdarzyć" - śpiewała niegdyś polska piosenkarka. Zaczęło się dobrze, wynik 5-1. Nie można tego oddać. Oddali. Znów grają punkt za punkt. Piłka meczowa, ale dla Zenita. Winiarski obija blok, tyle, że sędzia nie widział. Aut! Po meczu. Za mną jakiś starszy człowiek, z tętnem ponad 200 uderzeń na minutę cytuje frazę z filmu Marka Koterskiego "Pokaż mi (cenzura) ten aut, bo ja chyba śnie!"
I właśnie realizator usłyszał życzenia i w czasie ceremonii wręczania nagród odtworzył sytuację na telebimach. "Buuuu", gwizdy i wielki skowyt. Odważny ten, który chciał pokazać ostatnią piłkę ludziom. Po meczu w sklepie spożywczym w kolejce do kasy zamieniłem słowo z pewnym panem, który również podziwiał spotkanie na miarę finału. "Pan nie z tych czasów, ale na pewno słyszał Pan treść słynnego telegramu: „Towarzyszu. Stop. Gratuluję wygranej. Stop. Ropa stop. Gaz stop.” - powiedział. Uśmiechnąłem się, jednocześnie przytakując. Po krótkim namyślę, również uśmiechając się, dopowiedział: "Przynajmniej gazu nam nie odetną..."