Johan Bruyneel (kolarz, w późniejszym czasie dyrektor sportowy Lance'a Armstronga, podczas jego największych sukcesów) zapowiedział na swoim Twitterze, że wraz z żoną wybiera się na Tour de France. W sumie nic odkrywczego. Oznajmił też, że przed tym ma zamiar wybrać się po raz pierwszy na Wimbledon. Dlatego rzucił ogólne pytanie na portalu społecznościowym, czy warto. Jako niemalże gospodarz, odpowiedział Andy Murray, który gorąco zapraszał i przekonał Belga. Po zwycięskim meczu Murray (z Feliciano Lopezem) zjadł kolację z Bruyneelem. Na deser panowie posmakowali truskawek (może polskich, może chorwackich, nie wiem, które lepsze) wraz z szampanem.
Jakichś magnez ma ten Murray w sobie. Na wcześniejszym meczu w loży królewskiej pojawiła się księżna Kate i jejmość William. Szkot na konferencji prasowej przyznał, że był tym mile zaskoczony. Ale to nie wszystko. David Haye obiecał, że jak sprawi lanie Władimirowi Kliczce to wsiada w swojego Jeta i szybko frunie do Londynu na finał, aby dopingować Murray'a. Jest mały problem z tą punktualnością u Davida. Dlatego Ukrainiec zapowiedział, że podczas sobotniej gali w Hamburgu nauczy go punktualności (Haye spóźnił się 45 min. na konferencję prasową). A przecież angielski turniej należy do bardzo konserwatywnych i tam wszystko musi rozpocząć się punktualnie. Wszakże wszystko odmierzane jest przez zegarki, które w pełni są manufakturą. Ale zależności jest więcej. Pierw Murray musi zakwalifikować się do finału. Jeśli ta sztuka się nie uda, to on prędzej będzie dopingował Davida w Hamburgu.
Oto pierwiastek relacji między ludzmi sportu jakie mogą lub będą zachodziły podczas zbliżającego się weekendu.