W dzisiejszym wydaniu "Przeglądu Sportowego", możemy przeczytać jak Ksawery Bidermann, trener zapaśników klubu Legia Warszawa staje niemal na głowie, aby uratować ostatni bastion sekcji. Sprawa dość oczywista. W największym mieście naszego kraju nie ma miejsca na treningi. Jedyna hala, gdzie maty zapaśnicze leżą bez przerwy chce przejąć mienie wojskowe.
I w zasadzie sprawa pozamiatana, a zostając przy żargonie zapaśniczym sprawa położona na łopatki. Zastanawiam się, bo skoro w Warszawie sekcja z tradycjami i historią (trzy złote medale igrzysk olimpijskich) nie jest w stanie się utrzymać, to gdzie będziemy w stanie budować swoje sportowe filary? Teoretyków nie brakuje i w mediach możemy wysłuchać pomysłów typu budujmy reprezentację olimpijską, na wzór "GB Project" albo wyłapujmy największe talenty albo nie wysyłajmy nikogo itd...
Tymczasem, Damian Janikowski robi wszystko i, jak sam przyznaje, po przez pokazywanie się w mediach z całych sił chce promować swoją kochaną dyscyplinę. Chce startować na następnych igrzyskach mimo, że MMA również mocno go kusi. Wiadomo z jakiego powodu. W MMA kilka walk i pieniążki na wymarzone mieszkanie szybciej znalazłyby się na koncie niż za brąz olimpijski.
Pamiętam jak Leszek Blanik opowiadał o swoich treningach. Na sypiącej się małej salce, gdzie tynki leciały, parkiet trzeszczał od stawianych kroków, nasz złoty medalista ćwiczył swoje skoki. Powierzchnia salki były tak przestronna, że Blanik musiał otwierać drzwi i brać rozbieg z korytarza...
W sumie to nie wiem, czy ta historia treningów Leszka Blanika to kwestia motywująca do zachęcania młodzieży. Czy po jego złocie w Pekinie sytuacja polskiej gimnastyki się poprawiła? Na dzień dzisiejszy sprawa letnich dyscyplin olimpijskich wygląda dość żałośnie. Na 36 liczymy się może w trzech. Skoro wysiłek Damiana i promocja zapasów pójdą na marne to właśnie jesteśmy świadkami upadku kolejnej dyscypliny olimpijskiej w naszym kraju.