Urządzenia

Co w gadżetach piszczy (30)

2 listopada 2019

Co w gadżetach piszczy (30)

Wow! Jestem w szoku, że to już 30. raz, kiedy piszę dla Was o różnych ciekawych gadżetach, które wpadły mi w rękę. Chyba muszę z tego powodu poświętować 🙂 A póki co – małe co nieco do czytania dla Was. Tym razem naładujemy nasze wszystkie gadżety, porozmawiamy bez kabli, a na koniec – zrobimy zdjęcia (i nie tylko).

Green Cell Power Source 75W – Szybko i z jednego gniazdka

Macie tak czasami, że w kolejnych gadżetach, które trafiają Wam do ręki znajduje się technologiczne rozwiązanie, przy którym nagle dochodzicie do wniosku: „Kurczę, dlaczego ja na to wcześniej nie wpadłem/am?”. Ja tak miałem po podłączeniu flagowego produktu polskiej marki Green Cell. Do tej pory zachodzę w głowę, po co na wyjazdy brałem kilka ładowarek, by potem kombinować, jak „nakarmić” każdy sprzęt, bo do dyspozycji miałem i tak jedno gniazdko…

Liczba 75 nie bez kozery znalazła się w nazwie opisywanej przeze mnie „multiładowarki”. Potrafi ona bowiem generować prąd nawet takiej mocy, co pozwala na użycie jej jako ładowarki do mocnego laptopa. Jest tylko jeden warunek – musi to być urządzenie, korzystające w tym celu z gniazda USB-C, co niestety w tym zakresie ograniczyło moje możliwości.

Możliwości Power Source 75W nie ograniczają się rzecz jasna do laptopa, pozwala ona bowiem na ładowanie czterech urządzeń na raz. Nawet wtedy żadne z nich nie traci, nie ma mowy, by ładowało się wolniej, a sama ładowarka podczas moich testów ani razu nie zanotowała niepokojącego wzrostu ciepła. Urządzenie jest kompatybilne ze standardami szybkiego ładowania Qualcomma, Samsunga, Apple, Huaweia i Mediateka, a także nowym Power Delivery. Co więcej, Power Source 75W zdołał „podnieść” starego Kindla, który przy żadnej innej ładowarce nie dawał znaku życia.

A gdy jeszcze dodać, że wygląda nowocześnie i ładnie („fortepianowa” czerń), jest relatywnie niewielkie i waży niewiele ponad 200 gramów… Idealna sprawa nie tylko na wyjazdy (laptop, smartfon, Kindle, hmmm – aparat?), ale równie przydatna w domu.

Plantronics Backbeat Pro 5100 – O, nie wyjąłem słuchawek z uszu!

Nie wiem, o co tyle hałasu z gniazdem mini-jack w telefonach. Nie snobowałem się nigdy na audiofila, nie rozpoznam, że w orkiestrze siódme skrzypce fałszują, po prostu… słucham. Rzadziej muzyki, to fakt, częściej ścieżek dźwiękowych seriali, głosów w grze, czy komentatora NFL. Do tego wszystkiego nie potrzebuję kabla – ważne, że w moich gadżetach znajdą się malutkie bezprzewodowe dokanałowe „pchełki” Plantronicsa.

Gdy robi się zimno, małe pudełeczko, które można upchnąć nawet w kieszeni dżinsów, to idealne rozwiązanie. Same słuchawki są tak małe, że mieszczą się nawet pod zimową czapkę. Ich masy nie czućdo tego stopnia, że zdarzało mi się wrócić do domu i wyjąć je z uszu, dopiero, gdy zdałem sobie sprawę, że dźwięki rozmowy słyszę… nieco przytłumione 🙂

Właśnie, rozmowa! W końcu to Plantronics, firma znana przede wszystkim z zestawów do telekonferencji. I o ile jeśli chodzi o słuchanie to nie ma się do czego przyczepić, choć najbardziej wypasionych kodeków w Pro 5100 nie uświadczymy. Podczas rozmowy natomiast słuchawki na dworzu biją wszystkie testowane przeze mnie do tej pory sprzęty, nieważne, czy huczą auta, stuka metro, czy wieje wiatr. Za ten ostatni odpowiada WindSmart, autorska technologia producenta, a z całość cztery wycinające szumy mikrofony. W domu jednak wystarczyło rozmawiać podczas zmywania, by rozmówca kilkakrotnie dopytywał się, co mówiłem.

Długości działania na baterii nie testowałem. Po prostu po skorzystaniu chowałem do etui, tam się ładowały, a gdy aplikacja pokazywała, że poziom baterii spada poniżej 50%, podpinałem je po prostu na noc do opisywanej na początku ładowarki. Aplikacja przydaje się z kilku powodów: pomoże odnaleźć słuchawki albo dźwiękiem (jeśli są podłączone do telefonu) albo GPSem, pamiętając, gdzie ostatnio były, a także daje sporo możliwości konfiguracji (np. wywoływanie puknięciem w słuchawkę asystenta głosowego, czy ulubionej playlisty). Przeszkadza mi tak naprawdę tylko jedno. Nie da się ich podłączyć do dwóch urządzeń na raz, więc oglądając film na tablecie musimy sparować je ręcznie, a jeśli wtedy zadzwoni telefon – odebrać go standardowo, przyciskając do ucha.

Motorola One Zoom – Dla wygodnickich fotografów

Lubię korzystać z piękna polskiego języka, więc napiszę Wam, że nieco się rozbisurmaniłem 🙂 Człowiek łatwo przyzwyczaja się do topowych telefonów, a gdy nagle wpada na testy coś ze średniej półki… A nie, czekajcie, stop. Od jakiegoś czasu średnia półka też radzi sobie na tyle dobrze, że nie ma co marudzić. Motorola One Zoom to jeden z popierających to dowodów.

Mówiąc o gadżetach w tym przypadku muszę oczywiście zacząć od aparatów. Do czterech obiektywów w formie przypominającej indukcyjną kuchenkę przyzwyczaiłem się na tyle, że przestały mnie już razić. Szkoda tylko, że muszą tak wystawać, a wielkie logo Motoroli, świecące, gdy przyjdzie powiadomienie… cóż, nie spodoba się każdemu. Cztery aparaty (główny 48 Mpix w formule QuadPixel, ze światłem f/1.7 i optyczną stabilizacją obrazu) rozleniwiają – kiedyś trzeba było oddalić się, żeby złapać szerszy plan albo zbliżyć do obiektu, co może być ryzykowne, jeśli np. fotografujemy skorego do zabaw kota. Zdecydowanie łatwiej jest się przeklikiwać między obiektywami. I nie tylko – jeśli spróbujemy zrobić zdjęcie w scenerii nocnej, aparat od razu zasugeruje przełączenie się na odpowiedni tryb. Jeśli chcecie, żeby było cokolwiek widać – zróbcie to.

Nie przeszkadza mi Snapdragon 675, nawet z wymagającymi grami radzi sobie wręcz powyżej oczekiwań. Z moim bezpieczniackim „zboczeniem” raduje me serce sytuacja, gdy regularnie dostaję na telefon łatki bezpieczeństwa, ponieważ One Zoom objęty jest programem Android One. Genialnie sprawdzają się powiadomienia, pokazujące się na wygaszonym ekranie. Po przytrzymaniu ikony możemy zobaczyć ich treść (biało na czarnym) i usunąć, bądź zaznaczyć jako przeczytane, bez odblokowywania telefonu. Będzie mi tego brakowało. Notcha nie – nie lubiłem ich i nie lubię.

Do tego gustowne plecki ze szczotkowanego aluminium i niespotykana 4-amperogodzinowa bateria, wystarczająca nawet na dwa dni, z trybem szybkiego ładowania, w trybie adaptacyjnym „ucząca” się tego jak używamy aplikacji i optymalizująca wykorzystanie energii.

Taką średnią półkę to ja rozumiem. Jeśli Wy też, to w całkiem ciekawej cenie znajdziecie go w naszym sklepie.

Udostępnij: Co w gadżetach piszczy (30)

Dodano do koszyka.

zamknij
informacje o cookies - Na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z orange.pl bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza,
że pliki cookies będą zamieszczane w Twoim urządzeniu. dowiedz się więcej