
Mógłbym w tym miejscu sporządzić całą litanię przymiotników na opisanie sukcesów Justyny Kowalczyk. Nie potrzeba. Wczoraj po wielkim zwycięstwie na Alpe Cermis, zrobiłem sobie małą retrospekcję i analizę jej kariery sportowej. I wpadłem na pewną jej wypowiedź. Otóż w jednym z wywiadów nasza bohaterka powiedziała, że ekspetów od biegów narciarskich w Polsce można policzyć na palcach jednej ręki i tylko ich zdanie może mieć znaczenie. My, Polacy mamy taką przypadłość, że jak już sukcesy to połowa narodu jest wielkimi znawcami danej dyscypliny. Jeszcze jakiś czas temu chodziło powiedzenie, że Polacy to najlepiej znają się na dwóch sprawach: piłce nożnej i medycynie. Z innej beczki, Robert Kubica, wchodząc do świata Formuły 1, spowodował, że raptem co trzeci nad Wisłą potrafił obrać taktykę na Grand Prix, chociaż przed pojawieniem się Polaka, co dwudziesty może był w stanie wymienić trzy inne nazwiska kierowców poza Schumacherem.
Nie inaczej było też w skokach narciarskich. Adam Małysz to dla nas ikona niczym Manny Pacquiao na Filipinach. Przetarł najazd dla skoków. Teraz też powstaje swojego rodzaju fenomen. Wcześniej był Małysz i nikt po zanim. Teraz, kiedy legenda jeździ w Dakarze, w jego miejsce skacze grupa zawodników. Oczywiście, nie ma tak wielkich sukcesów, ale sześciu regularnie kwalifikuje się do głównego turnieju, czterech z nich do „trzydziestki”, a średnio „dwóch” potrafi zająć lokaty w czołowej „dziesiątce”. Przecież to był udany Turniej Czterech Skoczni.To wszystko sfera psychiki i odnoszę wrażenie, że Adam Małysz po prostu tych chłopaków blokował.
Wielkie turnieje za nami, zobaczymy, co przyniosą Mistrzostwa Świata w przyszłym miesiącu.