Odpowiedzialny biznes

Mistrz i „mistrz”

27 września 2010

Mistrz i „mistrz”

Kibice w weekend powinni żałować tylko jednego…, że w Polsce była piękna pogoda. Bo ten weekend można było spędzić przed telewizorem, ale w halach czy na stadionach. W sporcie działo się naprawde dużo i co ważniejsze dużo dobrego. Zanim przystąpimy do najważniejszego dania przypomnijmy:

– mecz siatkarski Polska-Niemcy  – wygrana w tie-breaku i w grupie F mistrzostw świata jesteśmy na pierwszym miejscu. Z Niemcami można więc wygrywać, oczywiście z wyjątkiem piłki nożnej.

– Kubica choć w stawce daleko to jednak wg. portalu planet-f1.com jego wczorajsza pogoń została uznana za najlepszą akcją wyprzedzania Grand Prix Singapuru. Miał pecha, ale kolejny raz się pokazał.

– Wreszście Marcin Dołęga zdobył mistrzostwo świata w podnoszeniu ciężarów w kategorii 105 kg. Co nie mniej ważne obronił tytuł i dalej w swojej kategorii pozostaje numerem 1.

– O Diablo Włodarczyku też można wspomnieć, choć jego przeciwnik przedstawiony przez komentatora „wychowany w slumsach, mieszka u kolegi, jeździ 10-letnią Kią i nie ma pieniędzy na sparingpartnera” nie brzmi poważnie jak na pretendenta do tytułu mistrza świata

No i wreszcie Tomasz Gollob czekał na to 22 lata, a Polska 37 lat. I wreszcie mamy mistrza świata w speedwayu. Jak sam mówił miał już chwile zwątpienia, zastanawiał się nad wycofaniem z wyścigów. W końcu jednak zrealizował swoje największe marzenie, o którym mówił od wielu lat, a którego był bardzo blisko już co najmniej dwa razy. W żużlu to człowiek instytucja, jeden z największych idolów sportowych w Polsce ostatnich nastu lat. To też lokomotywa tego sportu w Polsce, bez którego trudno będzie podtrzymać tak olbrzymie zainteresowanie tym sportem. Na szczęście Tomek ścigający się na torze od 1988 roku na razie, jak mówi, nie kończy kariery. Życie zaczyna się po czterdziestce, a w tą Gollob wkracza jako indywidualny mistrz świata na żuzlu.

I nie byłbym sobą jakbym nie napisał nic o piłce nożnej. Pisałem przed chwilą o mistrzu, a teraz będzie „mistrzu”. Lech Poznań po remisie w Turynie wrócił do szarzyzny ligowej i grając bez charakteru, za to z przewagą zawodnika przegrał z ambitną, choć często nieporadną Legią. Nie ma co pisać o poziomie sportowym bo na Łazienkowskiej daleko było do Europy. Co więc zobaczyliśmy w piątek.

– Doping- pierwsze pietnaście minut, żyleta , a więc cały stadion nie dopingował. Poszło o nie wpuszczenie dwóch ludzi z zakazami stadionowymi (ciekawe czy kiedyś konflikt kibice-klub ostatecznie się zakończy). I w te piętnaście minut Legia w ogóle nie grała, straciła bramkę, a mogła trzy. Później ten doping to był nie dwunasty, ale jedenasty, dwunasty, trzytnasty i czternasty zawodnik Legii.

– Głupota – Przyjęła oblicze Mecieja Rybusa. Gość, który ma żółta kartę, biegnie chwilę później przez pół boiska, bezsensownie fauluje i dostaje czerwoną kartkę. To chyba najszczęśliwszy człowiek po meczu. W przypadku innego wyniku chyba długo nie mógłby pokazać się ani trenerowi, ani kibicom.

– Charakter –  Legii w poprzednich meczach właśnie tego brakowało. Teraz w 10 pokazali charakter, który zaskoczył piłkarzy Lecha i ten charakter pokazał, że nawet mając przeciętnych zawodników, nawet gdy gra się nie klei, gdy się przegrywa, a przeciwnik jest obiektywnie lepszy, ma lepszych zawodników w piłce nożnej można wygrać każdy mecz. I tego życzę kadrze Smudy, bo gwiazd do 2012 roku nie znajdziemy. Charakterem możemy jednak wygrać.

Udostępnij: Mistrz i „mistrz”

Dodano do koszyka.

zamknij
informacje o cookies - Na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z orange.pl bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza,
że pliki cookies będą zamieszczane w Twoim urządzeniu. dowiedz się więcej