Chińczycy to naród, który nieustannie mnie zaskakuje. W ogóle nie pomyślałabym, że fascynują się piłką nożną. Zupełnie nie wiem, skąd wziął mi się ten stereotyp. Właśnie przeczytałam, że Chińczycy ze sporym zainteresowaniem śledzą europejskie rozgrywki ligowe. Nic więc dziwnego, że imprezy takie jak Euro gromadzą przed telewizorami miliony widzów w całym kraju. Mistrzostwa z Polski będzie relacjonowało ponad 150 dziennikarzy z Chin. Frekwencja zwyłych mieszkańców nie jest już tak imponująca. Euro2012 jest dla nich produktem luksusowym. Jeśli myślicie, że u nas zakup biletu na mecz półfinałowy w Warszawie czy finałowy w Kijowie to drogi biznes, jesteście w błędzie. Chińczycy muszą zapłacić za pakiet wyjazdowy równowartość 30 tysięcy dolarów, czyli nieco ponad… 100 tysięcy złotych. W skład pakietu wchodzą także posiłki na stadionach (ciekawe czy będzie to ryż) oraz program rozrywkowy. Póki co zdecydowało się zaledwie stu Chińczyków. Co ciekawe, dwa lata temu na mistrzostwa świata w piłce nożnej w Afryce sprzedano tych pakietów 10 razy więcej (najdroższy z nich kosztował 50 tysięcy dolarów). Czyżby Czarny Ląd był Chińczykom bliżej sercu niż Europa? Trochę szkoda, że przybędzie ich tak niewielu. Może nieco zmieniliby swój sposób myślenia o Europie? Tegoroczne Euro promowane jest w Chinach wojennymi obrazkami. Lecą bombowce, płonie Colloseum, bombardują Big Ben, wszędzie biegają żołnierze i nacierają czołgi. Trochę jak na wojnie, ale cóż przecież każda reprezentacja będzie walczyć. Do końca.