Z czarnowidztwa przeszliśmy w samouwielbienie. „Wczoraj” mówiliśmy, że nam Euro odbiorą, że nie zbudujemy stadionów, że autostrada do Warszawy nie dojdzdzie itd. itp. Dzisiaj podkreślamy, jak wszystko pieknie wyszło, jaki skok niemal cywilizacyjny wykonaliśmy i jak niemal wszyscy (poza BBC) się Polską zachwycają.
Teraz jednak wszystko idzie w zapomnienie i te dobre i złe strony. Najważniejsza rozgrywka zaczyna się dla nas na Stadionie Narodowym o 18.00. Na nią już nie mamy wpływu jako kibice, no może z wyjątkiem tych, którzy będą na trybunach i będą tam zdzierać gardła. Jeśli Polska rozpocznie dobrze i grać będzie dalej wszyscy zaakceptują pewne niedociągłości i ogłoszą sukces. W przypadku przegranej będziemy nie tylko żądać głów na scenie piłkarskiej, ale tez wytykać każdy kamyczek leżący na autostradzie.
Nikt z nas nie wie tak naprawdę co warta jest nasza kadra w meczu o wielką stawkę – takich spotkań praktycznie od 2009 roku nie graliśmy (może z wyjątkiem meczu o prestiż jak z Niemcami). Nie wiemy więc gdzie jesteśmy na piłkarskiej mapie Europy. Dlatego te ostatnie godziny to czas wiary, że jednak się uda, i że nie będzie jak podczas MŚ 2002, MŚ 2006 i ME 2008 po pierwszym meczu niemal wszystko „będzie pozamiatane”. Na razie wierzę i będę dopingować jak miliony Polaków. Wiara ponoć czyni cuda.