Miałem może 10 lat, Widzew grał w Lidze Mistrzów, a ja pobiegłem na targ, by kupić pierwszą w swoim życiu replikę piłkarskiej koszulki - z nazwiskiem Marka Citki i numerem 6 na plecach. Wyprosiłem od rodziców 25 zł. Była śliska, czysta i niezwykła. Mam ją zresztą do dzisiaj. To był czas, kiedy każda najmniejsza przestrzeń mojego pokoju była pokryta plakatami piłkarzy, do mebli przykleiłem karty z ich wizerunkami, proporczyki, zdjęcia i flagi. Miałem album z naklejkami wszystkich graczy ekstraklasy – kompletny, zebrałem wszystkie naklejki. Na półkach stały piłkarskie książki, sam grałem w piłkę w każdej wolnej chwili – przed szkołą, po szkole, przed domem i za domem. Nie było boiska w mojej rodzinnej Nysie - ba, nawet skrawka trawy! – na którym choć raz bym nie grał. Oglądałem w telewizji wszystkie mecze, nawet, gdy graliśmy z Brazylią jakoś w środku nocy. Co tydzień kupowałem „Piłkę nożną”.
Z czasem znikały plakaty, meczów też oglądałem nieco mniej, ale nadal znałem wszystkie wyniki, nadal znałem wszystkich piłkarzy, nadal wiedziałem, kto skąd i dokąd przeszedł, znałem ciekawostki, anegdoty i spekulacje. Piłka nożna miała dla mnie wartość.
Niedawno byłem na wakacjach, kompletnie odcięty od Internetu. Zajrzałem raz, na moment. Kiedy zobaczyłem, że Legia ograła Celtic, byłem zszokowany. Wykrzyczałem to wszystkim znajomym, tłumaczyłem, jak jesteśmy blisko, że to historyczna chwila, że Celtic, że Berg, że wreszcie, że w końcu, jest nadzieja, jest sukces. Niestety, wkrótce zajrzałem do Internetu jeszcze raz.
Od tamtego czasu media na całym świecie opisały decyzję UEFA o dyskwalifikacji już na wszystkie sposoby i od każdej strony. Życie toczy się dalej, wszyscy się uśmiechają i grają dalej. Ja tak nie potrafię. Każde dziecko, każdy człowiek, bez zbędnego zastanawiania się, rozumie, że piłka nożna w całej tej sytuacji nie miała absolutnie żadnego znaczenia. Możemy być omamiani ideą fair play, krzewieniem wzniosłych przesłań, budowaniem „ducha gry”, propagowaniem pozytywnej roli futbolu na świecie. To wszystko bzdury. To, co oglądamy, nie ma nic wspólnego ze sportem. Nikt jeszcze niczego nie udowodnił, ale wciąż pojawiają się oskarżenia o to, na jakiej podstawie przyznano organizację mistrzostw świata Katarowi, na rynku jest już dostępna książka o wymownym tytule pt. „FIFA mafia”, w świecie futbolu są równi i równiejsi, liczą się znajomości, układy i zakulisowe gierki.
Nie chce mi się na to patrzeć. Jestem rozczarowany i wściekły. Obejrzałem pierwszą połowę meczu z Gibraltarem i to był mój jedyny kontakt z futbolem od czasu wyrzucenia Legii z LM. Pewnie, lada dzień wszystko wróci, zakocham się od nowa, znowu będę znał wyniki podrzędnych lig, będę wiedział, kto strzelił, kto podał, kto dostał żółtą kartkę, kto złapał kontuzję, gdzie zmienił się trener. W tej chwili nie mogę. Runęła moja wiara w piłkę. Wiem, że to nie dotyczy wszystkich, wiem, że to nie dzieje się zawsze, ale na naszych oczach wydarzyła się rzecz dramatyczna – ktoś podjął decyzję za nas, wyrzucił wynik z boiska do kosza. Bo tak. Nie ma racjonalnych argumentów, wszystkie są idiotyczne. Ten jeden raz, patrząc na kontrowersyjny transparent rozwijany na trybunach Legii w meczu z Aktobe, nie byłem oburzony. Chciałem tam być i też go potrzymać. Obudźmy się. Football doesn’t matter. Money does.