Powrót z wakacji jest zawsze bardzo ciężki, ale nie tak ciężki jak los kibica piłkarskiego w sierpniu. Tak od wielu, wielu lat przyzwyczaiłem się, że gdy w drugiej połowie sierpnia wracałem do domu, to w pucharach nie było już polskich drużyn przegrywających z Łotyszami, Litwinami, Czarnogórcami, Islandczykami, etc., albo zostawał jedna, o której media obszernie informowały, jako o obrońcy polskiego piłkarskiego "honoru". Z drugiej strony taka postawa polskich drużyn akurat w sierpniu mogła mnie cieszyć, bo nie oglądając wtedy telewizji oszczędzałem sobie sporo stresu, a o kolejnych hiobowych wynikach dowiadywałem się na łódce, albo na plaży, a w takich sytuacjach odporność na piłkarskie nieszęścia jest znacznie większa.
Żeby się nie denerować wybrałem wczoraj film, a nie mecz. W końcu nawet znani mi kibice Lecha - na szanse w Dniepropietrowsku machali tylko ręką. Pomyślałem - po co oglądać kolejną klęskę. W końcu Lech w lidze gra słabo, cudem ograł zespół z Baku i poległ ze Spartą Praga, która później u siebie przegrała z takim piłkarskim "potentatem" jak MKS Zylina. Perwersja była tak, że nawet wieczorem nie sprawdziłem wyniku.
No to rano się zdziwiłem. O co chodzi? Po przeczytaniu relacji meczowych już wiem, że mogło być znacznie gorzej, ale w końcu wynik jest taki a nie inny. Co więc się stało? Tych odpowiedzi dziś w prasie pewnie możemy zobaczyć sporo - polecam lektury, sam się też za to zabiorę. Obawiam sie jednak, że parę tygodni temu w Baku tez Lech wygrał 1 do 0. A u siebie przegrał w normalnym czasie gry, choć wygrał w karnych. A Dniepr jest drużyną trochę jednak lepszą. Mam nadzieję, że wczorajszy mecz nie oznaczał przysłowia "trafiło się ślepej kurze ziarno". Ale myślę, że wielu z nas uwierzy w to dopiero wtedy, jak w fazie grupowej LE zobaczymy Kolejorza.