
Kto by pomyślał, że za nami już ćwierć setki odcinków mojego nieregularnika o gadżetach! Ostatni raz opisywałem wam ciekawe sprzęty niemal 3 miesiące temu i na szczęście od tego czasu co nieco wpadło w moje ręce. Dziś dominującym słowem będzie „kompromis”, ale na szczęście taki, który nie psuje radości korzystania z naszego długo wyczekiwanego gadżetu.
LG Q6 – Ekran jak we flagowcu
W tym przypadku akurat nie potrafię być bezstronny. Od czasu, gdy zobaczyłem LG G6 (sprawdźcie ofertę z tą słuchawką w Orange Love!) zostałem fanbojem telefonów z mikrymi ramkami i olbrzymimi w stosunku do nich ekranami. Precz z marnotrawstwem miejsca! Szkoda, że tylko flagowce tak mają…
Otóż niekoniecznie. LG już w poprzednich latach wpadło na ciekawy pomysł, by wypuszczać modele ze średniej półki, dysponujące jakąś funkcją znaną z flagowca. Wtedy była to seria X (a w niej powtórzony ostatnio X Power, w wersji 2 dostępny w naszym sklepie. Tym razem Koreańczycy wprowadzili do gry inną literę alfabetu – jej reprezentant, LG Q6 to właśnie smartfon z nieco niższej półki z ekranem znanym z „większego brata”.
Ja miałem okazję testować „środkowy” model, zwykłe Q6, z 32 GB przestrzeni na pliki i 3 GB RAMu. Było optymalnie – procesor Snapdragon 435 ze wsparciem mniejszej pamięci operacyjnej lubi się nieco zakrztusić, ale w tym przypadku w codziennej pracy nie miałem żadnych uwag, może z wyjątkiem najbardziej wymagających gier. Wideo na 5,5-calowym ekranie Full HD wygląda świetnie (to wciąż 442 piksele na cal). Pamiętajmy, że – tak jak w G6 – mamy do czynienia z proporcjami 18:9, co ułatwia korzystanie z wielu aplikacji i pozwala na korzystanie z dwóch aplikacji na raz (Q6 działa na Androidzie 7.1.1) w dwóch idealnie kwadratowych oknach.
Kompromisy? Złącze micro USB, brak szybkiego ładowania, brak czytnika odcisków palców, pojedynczy aparat. Czy da się bez tego żyć? Nie każdy telefon jest flagowcem, a nie każdy użytkownik jest – no cóż, mną 😉 Myślę, że Q6 znajdzie wielu amatorów, mnie korzystało się z niego przyjemnie (choć nie ukrywam, że wolę G6). Tak, będzie w naszej ofercie. Nawet gdybym wiedział kiedy, nie mógłbym powiedzieć, bo parę osób byłoby na mnie bardzo złych.
Ferguson i300 – Nowoczesny powrót do przeszłości
Radio, aparat fotograficzny, nawigacja GPS, dyktafon. Co łączy te wszystkie gadżety? Dla mnie fakt, iż zostały – jaki ładny zwrot – skanibalizowane przez smartfony. Z myślą o tym, czy w ogóle w dzisiejszych czasach radia mają rację bytu przyjrzałem się Fergusonowi i300.
Firma z Kościana znana jest Czytelnikom głównie z androidowych przystawek, „usmartowiających” każdy telewizor. O ile FBOXy to urządzenia małe i zgrabne, radio i300 zaskakuje swoją wielkością. Wbrew pozorom wydaje się to jednak mieć sens. Dwojaki – po pierwsze mam wrażenie, że urządzenie miało przypominać stare radia, po drugie zaś – w mniejszym „pudle” nie dałoby się zmieścić TAKICH głośników. 2*30W, ze sporą tubą basową z tyłu radia. Takiej Mocy nie powstydziłby się nawet mistrz Yoda, a moje rozdeptane przez słonia ucho do czystości też nie ma żadnych uwag.
i300 to w zasadzie urządzenie multifunkcyjne – radio analogowe, cyfrowe i internetowe, przesyłanie plików audio w standardzie DLNA oraz przez Bluetooth, prognoza pogody dla Twojego miasta na kolorowym wyświetlaczu LCD, a nawet zegarek z… radiobudzikiem. Kompromis to na pewno obudowa – wielka i z bliska okazująca się mocno plastikową, ale możliwości urządzenia to rekompensują.
Garmin Forerunner 35 – Amatorowi więcej nie potrzeba
Od zawsze, gdy biegam (choć ostatnio miałem „nieco” przerwy) zaufałem Garminowi. Zacząłem od podstawowego modelu Forerunnera, FR60, z paskiem do tętna i footpodem. Gdy jego następca, FR70 po latach dokonał żywota przyszła pora na nowy model z najniższej półki firmy z górą w logo.
FR35 na szczęście nie okazał się dwa razy słabszy 😉 W ogóle nie okazał się słaby, choć oczywiście decydując się na jeden z najtańszych modeli w ofercie musimy liczyć się z kompromisami. Ekran jest czarno-biały, nie ściągniemy dodatków ze sklepu Garmina, na mecie biegu nie zobaczymy oceny naszej wydajności, nie poznamy pułapu tlenowego, a bateria zamiast 3-4 tygodni, zadziała 7-9 dni. Zawodowiec wybierze zapewne wyższe modele – ja, jako amator, nie muszę. Choćby dlatego, że w tym leciutkim (37 g) urządzeniu mam do dyspozycji GPSa i pomiar tętna na nadgarstku, mogę też skorzystać z footpoda i paska HRM, łączących się w standardzie ANT+. Na co dzień mierzy kroki, puls, poda nam średnie tętno spoczynkowe.
Nie dodamy nowych aktywności, ale większości z nas predefiniowane – rower, kardio, chód, bieg w terenie i bieg w pomieszczeniu – wystarczą. Co ciekawe (dla mnie to duży plus) zegarek pozwala nam rozpocząć pomiar aktywności dopiero, gdy (szybko) złapie fixa. Koniec narzekania, że coś tam się nie zapisało. Koperta z tworzywa sztucznego jest całkiem przyzwoita, wymienne silikonowe paski nie przyklejają się do ręki. Jeśli połączymy aplikację Garmin Connect z Endomondo, nasze aktywności wrzucą się automatycznie. Szacun dla firmy, która nie oszczędza nawet na sprzętach z dołu portfolio.
Komentarze
-
I tak trzymaj Michale. Ferguson i300 fajna sprawa. Ja swojego czasu polowanie na Orange Liveradio.
-
polowałem :)
-