Z reguły to Bartek przeszkadza swoim sąsiadom i niemal wchodzi do telewizora, oglądając transmisje wydarzeń sportowych. Tym razem to mnie przypadło w udziale emitowanie wrzasków i wlepianie się w ekran z odległości kilku centymetrów. A właściwie - w dwa ekrany.
Wybór był zbyt trudny. Postawiłem laptop na krześle, obok telewizora. Na jednym ekranie Jerzy Janowicz szedł gem w gem z Murrayem, na drugim polscy siatkarze - set w set z Amerykanami. Zostawiłem włączony głos obu transmisji, tylko podgłaśniając nieznacznie w kluczowych momentach. Bez znaczenia, że komentarz meczu tenisa był po włosku. Oba wydarzenia za nic nie chciały sobie nawzajem ustąpić dramaturgią.
Znacie to uczucie - ściskacie za kogoś kciuki, już widzicie piłkę w polu, rywal już do niej nie dopadnie, ale nagle wyłania się znikąd, return, punktuje. Po takim zagraniu jest zawsze kilka sekund na jęk zawodu, na wydech powietrza, na spuszczenie wzroku i złapanie się za głowę. Ale nie tym razem! Po każdym okrzyku wściekłej radości i każdym westchnieniu, natychmiast wzrok przenosił się kilka centymetrów w bok, by znowu doprowadzić organizm do wrzenia. Janowicz! Jarosz! Janowicz! Kurek! Ach, ten przeklęty Murray! Ten nieznośny Clark! W ciągu 5 sekund potrafiłem patrzeć na piłkę serwowaną przez Janowicza, przenosiłem wzrok, by zobaczyć blok Polaków, by jeszcze zerknąć na return Murraya i sprawdzić, czy po bloku piłka spadła w pole Amerykanów.
Był moment, w którym Janowicz prowadził wysoko, a siatkarze byli miażdżeni przez Amerykanów, przegrywając seta do 13. Kto mógł wówczas przypuszczać, że losy tych rywalizacji się odwrócą? Po zagraniu Murraya piłka trafiła w taśmę, ale spadła po stronie Janowicza. Jak Polak sam później przyznał w wywiadzie, to był moment przełomowy, po którym rywal dostał skrzydeł. Siatkarze obronili kilka piłek meczowych, wygrali 30:28 i doprowadzili do tie-breaku. Murraya mogła zdekoncentrować przerwa na zasunięcie dachu i włączenie świateł, czego zresztą Janowicz się domagał, ale nic z tego.
Polak uległ Murrayowi, awansował za to w światowym rankingu na 17 miejsce. Polscy siatkarze wyszarpali zaś wygraną z USA, by dwa dni później pokonać ich już za 3 pkt i zachować szanse na wyjście z grupy. Podwójna transmisja okazała się więc tylko w połowie szczęśliwa, ale już po fakcie wiem, że nie mógłbym sobie darować, gdybym przegapił choć jedną piłkę - obojętnie, czy tę większą, czy mniejszą. A Wy, który mecz wybraliście? Zdarza się Wam oglądać dwa mecze jednocześnie?