;

Oferta

Huawei P40 Lite i Xiaomi Redmi Note 10 Pro kupicie taniej (1)

Beata Giska

15 kwietnia 2021

Huawei P40 Lite i Xiaomi Redmi Note 10 Pro kupicie taniej
1

Tym razem startujemy z promocją na dwa smartfony. Każdy z nich możecie kupić osobno, nie jest to duet. Łączy je to, że oba mają dobrą cenę i będą dostępne taniej przez 7 dni.

Dla kogo oferta tygodnia

Akcja skierowana jest wszystkich użytkowników Orange Love i Planów Mobilnych. Zarówno nowych, jak i tych, którzy przedłużają umowy. Ceny mogą różnić się w zależności od pakietu, jaki posiadacie.  Huawei P40 Lite w wybranych ofertach występuje taniej nawet o 144 zł, a Xiaomi Redmi Note 10 Pro 6/64 GB można dostać za 120 zł mniej. Oferta obowiązuje do 21 kwietnia. Smartfony można też kupić w opcji bez abonamentu. Szczegóły znajdziecie tutaj.

Jaki telefon wybrać

 Huawei P40 Lite to kompaktowy, wygodny i nowoczesny smartfon z opcją Dual SIM (można go używać, jako telefon prywatny i służbowy). Posiada 8-rdzeniowy procesor, pojemną i wytrzymałą baterię, a także wielofunkcyjny aparat o matrycy 48 Mpix z soczewką makro i szerokokątnym obiektywem, co zapewni świetną jakość zdjęć.

Xiaomi Redmi Note 10 Pro oferuje zalety telefonu z wysokiej półki w atrakcyjnej cenie. Sprawdzi się podczas oglądania filmów czy grania w gry. Zachwyci płynnością obrazu, kontrastem kolorów i baterią, która starcza na długo oraz szybko się ładuje. Do tego ma poczwórny aparat z główną matrycą 108 Mpix i wsparciem sztucznej inteligencji.

Wybór należy do Was. Parametry każdego ze smartfonów znajdziecie na naszej stronie internetowej. Za już tydzień kolejna oferta tygodnia 🙂

Udostępnij: Huawei P40 Lite i Xiaomi Redmi Note 10 Pro kupicie taniej
podaj nick
komentarz jest wymagany
Please prove you are human by selecting the Heart. wybierz ikonę
proszę zaznaczyć zgodę

Komentarze

  • komentarz
    pablo_ck 22:37 16-04-2021
    Xiaomi Redmi Note 10 Pro fajny smartfonik. Miałem go chwilę w rękach i....jest git.
    Odpowiedz

;

Bezpieczeństwo

Ładowarka przyniosła śmierć (3)

Michał Rosiak

15 kwietnia 2021

Ładowarka przyniosła śmierć
3

Ładowarka jak z horroru? Wiem – tytuł clickbaitowy aż zęby bolą. Jednak bardzo chciałem Was do tego tekstu przyciągnąć. Bo – kurczę – tyle piszemy o cyberzagrożeniach, że czasami zapominamy o tych najprostszych, najbardziej pospolitych, które czają się na styku świata rzeczywistego z internetowym.

Być może niektórzy z Was wiedzą, o czym napiszę. Pomysł podsunęła mi we wtorek Kasia Barys, a ja – choć sam wcześniej prześlizgnąłem się tylko po prasowym nagłówku – doszedłem do wniosku, że warto jak cholera. Tym bardziej, że temat jest na styku dwóch kwestii, o których piszę na blogu – bezpieczeństwa (choć tym razem nie stricte internetowego) i gadżetów.

Ładowarka do wanny?

Jako rodzicowi trójki synów (w tym dwóch starszych przywiązanych – jak większość młodzieży lat 20. XXI wieku do smartfonów) włosy stanęły mi dęba, gdy zobaczyłem taki nagłówek (cały artykuł znajdziecie tutaj).

Kto nigdy nie wchodzi do łazienki z telefonem, niech pierwszy rzuci kamieniem. A biorąc pod uwagę coraz częstszą wodoodporność dzisiejszych nie tylko topowych terminali – pewnie niektórym do wanny/pod prysznic też się zdarza (nie, nie rzucę). Gdzieś jednak – jako rodzice, ale też jako edukatorzy (również dorosłych) popełniliśmy błąd. Tak zapędziliśmy się w wypunktowywaniu sieciowych zagrożeń, że umknęły nam absolutne podstawy. Czy komuś z Was przyszłoby kiedyś do głowy, by ładować telefon siedząc w wannie? Swoją drogą, jakiemu projektantowi przyszedł do głowy pomysł na gniazdko tak blisko wanny (!!!), że sięgnęła do niej ładowarka (czy raczej podpięty do niej kabel)?!

Nie mieszajcie prądu i wody

Co powinniśmy winić za tragiczną śmierć nastolatki? FOMO, presję rówieśniczą na to, by ciągle być w sieci? Pandemię koronawirusa, która sprawiła, że interakcje międzyludzkie nas wszystkich przeniosły się do internetu? Którakolwiek z powyższych odpowiedzi miałaby się okazać prawdziwa – to nie jest coś, co moglibyśmy (niestety) zmienić. Warto jednak pamiętać o tym, że w obecnym stanie technologii nie musimy biegać wszędzie z ładowarką!

Ja pamiętam jeszcze pierwsze telefony komórkowe, które pół dnia pracowały, a drugie pół były podpięte do prądu. Teraz nawet średniej klasy smartfony wspierają bowiem którąś z wersji technologii QuickCharge (niektórzy producenci używają swoich autorskich technologii). Pozwala ona w najbardziej wydajnej wersji nawet na naładowanie baterii do 100 procent w ciągu pół godziny! Przyznam Wam, że mnie zdarza się już nawet nie podpinać telefonu w nocy (a to bardziej ekologiczne, zdrowsze dla Ziemi). Siadam rano przy komputerze, kładę smartfon na płytce ładowarki indukcyjnej i po krótkim czasie urządzenie jest już „nakarmione”.

Nie mieszajcie wody i urządzeń pod napięciem. Technologie przez lata skoczyły do przodu jak szalone, ale to akurat się nie zmieniło. A jeśli jesteście rodzicami, opowiedzcie tę historię swoim dzieciom. To nie jest scenariusz holywoodzkiego filmu „klasy D”. To – niestety – zdarzyło się naprawdę.

Udostępnij: Ładowarka przyniosła śmierć
podaj nick
komentarz jest wymagany
Please prove you are human by selecting the House. wybierz ikonę
proszę zaznaczyć zgodę

Komentarze

  • komentarz
    Dociekliwy 11:07 15-04-2021
    Po pierwsze to pokazuje uzależnienie do tego stopnia, że stawia się wszystko na jednej szali. W tym przypadku nawet własne życie. Po drugie zauważyłem, że kobiety potrafią rozładować telefon praktycznie do 0 i dopiero wtedy sięgają po ładowarkę. Chore podejście. W żaden sposób nie spowalnia to starzenia się baterii a wręcz przyspiesza, bo rozładowanie do końca to kolejny cykl ładowania mniej na ileś dostępnych. Nie wspominając już o tym, że w razie czego nie ma jak zadzwonić po pomoc. Jak dla mnie poziom zbliżający się do 20%, to ostatni dzwonek na podłączenie ładowarki. Ładuję tak naprawdę telefon zawsze wtedy gdy go nie używam. Dzięki temu nie muszę się zastanawiać przed wyjściem czy mam 100% czy 15%.
    Odpowiedz
  • komentarz
    emitelek 13:53 15-04-2021
    Cyt. >Przyznam Wam, że mnie zdarza się już nawet nie podpinać telefonu w nocy (a to bardziej ekologiczne, zdrowsze dla Ziemi). Siadam rano przy komputerze, kładę smartfon na płytce ładowarki indukcyjnej i po krótkim czasie urządzenie jest już „nakarmione”.< Michale trochę wtopa... Jak Ci się wydaje, które ładowanie jest bardziej przyjazne dla wspomnianej przez Ciebie Ziemi - tradycyjne ładowarką po kablu, czy indukcyjne? Powinieneś wiedzieć, że to drugie - to dużo większe straty energii elektrycznej ;)
    Odpowiedz
  • komentarz
    pablo_ck 13:04 16-04-2021
    Szkoda życia tej młodej kobiety. Chociaż wiele osób zaprzecza że napięcie z końcówki ładowarki jest w stanie doprowadzić do porażenia prądem, ale......dokladnych szczegółów nie znamy.
    Odpowiedz

;

Reklama

Rozmowa z Robertem Górskim (1)

Stella Widomska

14 kwietnia 2021

Rozmowa z Robertem Górskim
1

Dopiero pisałam do Was wiosną, a dziś za oknem znów zima. Uroki kwietnia. 😉 Tak mi się spodobały te wywiady, że dziś znów wracam do tej formy. Tym razem porozmawiałam z Robertem Górskim – artystą kabaretowym, liderem Kabaretu Moralnego Niepokoju i (moja ulubiona pozycja) odtwórcą głównej roli w serialu Ucho Prezesa. Zapytacie gdzie wspólny mianownik bloga telekomunikacyjnego i komika. Spieszę z odpowiedzią – Robert Górski od lat pracuje z nami przy kampaniach Orange na kartę. Na początku był sympatycznym kioskarzem, od pewnego czasu spiera się o różne zabawne tematy w duecie z Mikołajem Cieślakiem. Ostatnio o lemura z żywopłotu. Ja nie ukrywam, że choć to format, który mamy w telewizji od lat, to nie tylko mi się nie znudził, ale wręcz jest moim ulubionym i bawi za każdym razem. Także zapraszam do przeczytania naszej rozmowy, która ukazuje się w dniu szczególnym, bo Robert Górski ma dziś urodziny. Sto lat od całej redakcji naszego bloga! 🙂

Czy sława jest fajna

Stella (S): Dzień dobry! Witam na łamach bloga Orange i nie ukrywam, że nie wiem co drży mi bardziej – ręka czy głos. 😉 Są emocje, bo nieczęsto zdarza mi się rozmawiać z kimś, kogo znam od tylu lat ze szklanego ekranu i dlatego zacznę właśnie od tego. Wydawać by się mogło, że bycie osobą znaną (z premedytacją nie używam słowa celebrytą, bo ma raczej wydźwięk pejoratywny) jest bardzo przyjemne. Ścianki, sława, znajomości, liczne bankiety, ogromne zasięgi. Pamiętam, że przy okazji sporej imprezy, którą prowadził dla nas znany polski aktor młodego pokolenia odkryłam, że to jednak też sporo uciążliwości. Staraliśmy się przećwiczyć tekst przed wieczorną galą, a rzecz rozgrywała się na molo w Sopocie i ten biedny aktor nie mógł opędzić się od fanów i nawet przez chwilę spokojnie skupić na rozmowie. Szepty, pokazywanie palcami, prośby o wspólne zdjęcia. I najgorsze te w stylu „na paparazzi” nawet bez pytania o zgodę. No a potem ląduje się w dziwnej pozie, z głupią miną i jeszcze głupszym opisem na plotkarskim portalu. I tu moje pierwsze pytanie: Jak to jest być osobą znaną?

Robert Górski (RG): Ma to swoje dobre i złe strony. Dobre to te, że w sklepie pani ekspedientka życzliwie odradza mi kupno nieświeżej wędliny, pani w urzędzie mówi, że jak dla mnie to się załatwi szybciej, a pan w sklepie z płytkami do łazienek jest bardzo miły i tłumaczy cierpliwie o co chodzi z tym stelażem, choć pewnie normalnie tego nie robi. Złe to te, że nie wolno mi publicznie za dużo wypić, wysikać w parku albo czegoś publicznie się domagać, bo powiedzą że temu z telewizji odwaliło. Bywam śledzony przez paparazzi, na bałtyckiej plaży nie mogę leżeć, bo muszę wstawać do zdjęć.

Początki ze światłowodem w tle

S: Trochę się przygotowywałam i wiem, że na początku pana historia ma w tle  frezarkę, tokarkę, studia geologiczne i… światłowód. Proszę nam o tym opowiedzieć. W końcu to blog telekomunikacyjny i zwłaszcza ten światłowód mnie mocno zaintrygował.

RG: Kiedyś, będąc chyba na studiach, zarabiałem na wakacje m.in. ciągnąc światłowód z Warszawy do Legionowa wzdłuż ulicy Modlińskiej. Od studzienki do studzienki. Bardzo miło wspominam ten czas, choć często połączenia między studzienkami były zasypane piachem. Przez jakiś czas zakładałem też w mieszkaniach na Saskiej Kępie w Warszawie telewizję kablową. Pamiętam z tamtych czasów zapach kocich sików, bo często musiałem wchodzić ludziom pod łóżka, żeby wywiercić otwór w ścianie, a koty były tam wcześniej.

S: No to chyba praca nie dla mnie, bo jestem psiarzem, a kotom nie ufam (one wysyłają takie sprzeczne sygnały, jak merdanie ogonem kiedy są złe) i mam na nie uczulenie. Jak to się zatem stało, że Robert Górski nie pracuje dziś w fabryce i jaka była ta droga od światłowodu na scenę?

RG: Ponieważ chodziłem 5 lat do technikum i miałem tzw. warsztaty w różnych fabrykach i zakładach pracy miałem dużo czasu, żeby sobie uświadomić czego nie chcę w życiu robić. Właśnie tego, co wtedy robiłem. Co więcej, scena jest chyba jak najdalszym miejscem od fabryki, więc dotarłem aż do niej.

Ucho Prezesa

S: Skoro już jesteśmy w czasach współczesnych Pana kariery aktorskiej, to rzecz o jaką bardzo chcę zapytać i liczę, że nie ucieknie Pan w polityczną poprawność i dyplomację. „Ucho Prezesa”, które bardzo mnie wciągnęło i od momentu, kiedy zapowiedź projektu ujrzała światło dzienne mocno Wam kibicowałam. Przede wszystkim brawo za odwagę, bo zakładam, że ciężko było znaleźć sponsorów i chętnych do wyemitowania. Nie wiem czy ktoś to już Panu mówił, ale dla mnie było nie tylko śmiesznie, ale też strasznie, bo miałam wrażenie, że oglądam paradokument z Nowogrodzkiej. I zakładam, że tak dość często wyglądają kulisy robienia polityki w Polsce. Skąd pomysł na tą serię? I jak Pan postrzega to, co aktualnie dzieje się w Polsce (nie ma Pan czasem wrażenia, że oni sami piszą gotowe scenariusze kabaretowe)?

RG: Zawsze interesowałem się polityką. Zresztą ona mną też. Miałem 10 lat gdy ogłoszono stan wojenny, 18 gdy powstał Okrągły Stół. A że równolegle interesował mnie kabaret, połączyłem jedno z drugim i wyszło Ucho Prezesa. Był to też czas niechęci (wzajemnej) do publicznej telewizji i automatycznie czas zainteresowania Internetem. Czasem brakuje mi tego serialu, choć byłem już nim zmęczony. Myślę sobie niekiedy „ale to byłby doskonały temat na odcinek”. Dlatego teraz robię w  niedzielne wieczory na Polsacie coś, co nosi nazwę Sztab kryzysowy i jest komentarzem to tego, co się aktualnie dzieje. Jesteśmy w stanie permanentnego kryzysu, więc taki sztab ma co robić. I ja też.

W duecie z Mikołajem Cieślakiem

S: Zapewne część osób, które właśnie czytają ten wywiad zastanawia się skąd pomysł na rozmowę z aktorem/ kabareciarzem na blogu telekomunikacyjnym. Tym osobom winna jestem wytłumaczenie, że w duecie z Mikołajem Cieślakiem występuje Pan w naszych reklamach Orange na kartę. A to duet, który trwa na moje oko dobre 20 lat. Czy dobrze wyczuwam, że to już nie tylko relacja zawodowa, ale też przyjaźń? Opowie nam Pan o duecie Górski – Cieślak?

RG: Znamy się od pierwszego roku studiów. Jakoś dobrze nam się gadało, Mikołaj zna się na literaturze, zna na pamięć mnóstwo wierszy, więc zawsze mi tym imponował. Połączyło nas poczucie humoru i próby pisania poezji. Jakoś żeśmy się skleili przez lata, choć charakterologicznie jesteśmy kompletnie inni. Każdej piszącej osobie jest potrzebny krytyk. I on nim jest, tak samo jak jest idealnym partnerem na scenie do dialogu. No i do pastwienia się, bo moja postać zazwyczaj nad jego postacią się pastwi.

S: To teraz przejdę do czasów wielkiej zarazy. Moje życie pandemia wywróciła zupełnie do góry nogami. Mam e-pracę, mój syn e-szkołę i bywam na e-imprezach na Teamsach. Posiadam „wyjściowe” dresy (rok temu nie wiedziałabym co to) i teraz już tylko czekam kiedy Pixar zrobi film o moich szpilkach, które gdzieś tam zakurzone w biurze myślą, że mnie porwali i dlatego nie przychodzę i właśnie organizują misję ratunkową. Ale za to umiem upiec chleb i ulepić pierogi. Początek, ponad rok temu, kiedy powiedzieli nam „Ej, wytrzymajcie dwa tygodnie w domu” ;-), był dla mnie prawie wizytą na Żuławach Wiślanych (czytanych jako depresja), bo ktoś zabrał całe moje życie. Ale dziś wiem, że ten rok paradoksalnie przyniósł więcej dobrego niż złego. Nauczył doceniać małe rzeczy, pozwolił na nowo odkryć rodzinę, a w moje głowie nastąpiło przemeblowanie i przewartościowanie. Nie mówiąc już, że w CV wpiszę sobie „Umiem upiec chałkę”. 😉 Dla telekomów to był dobry rok. Te wszystkie e-zadania sprawiły, że ludzie zrozumieli, że podstawą dobrego e-życia jest stabilne łącze internetowe. A jak ten rok wyglądał z perspektywy Pana branży? I czy przyniósł coś dobrego?

Czas wielkiej zarazy

RG: Miałem dużo czasu dla żony i małego dziecka. Mogłem też odpocząć, bo życie w trasie bywa podniecające, ale i wyczerpujące. No i mogłem pozbierać myśli, ale uzbierałem ich już tyle, że nie wiem co z nimi robić. Więc już wystarczy tych przemyśleń i wolnego czasu. Ten rok to był potężny sprawdzian, czy to życie które prowadziliśmy do tej pory nam odpowiada. I szkoła zaradności. Moja branża jest w tarapatach, bo występy masowe, z których żyjemy, zostały zamknięte jako pierwsze i zostaną otwarte jako ostanie. Tarapaty to jednak za mało powiedziane. To w wielu wypadkach tragedia.

S: Pozostając w e-czasach zapytam o e-szkołę, bo odkryłam, że mamy synów w tym samym wieku. Ciekawa jestem Pana spojrzenia na ten temat. Bo ja na przykład swojemu staram się wytłumaczyć, że nie będzie na Messengerze zamkniętej grupy „Matura”, gdzie podzielą się pytaniami. E-szkoła pokazała mi jak bardzo nasze dzieci są kreatywne i jak bardzo system edukacji kuleje. Moja ulubiona historia od koleżanki (mamy licealisty), to sprawdzian z matematyki, na którym nauczycielka zażyczyła sobie podglądu obrazu od każdego, żeby kontrolować czy nie ściągają i cała klasa przykleiła na kamery przezroczystą taśmę, wmawiając nauczycielce, że oni widzą dobrze i to chyba jakiś problem z internetem po jej stronie. Nie będzie się Pan bał pójść do lekarza, który studiował w latach 2020/2021? 😉

RG: Ja się boję każdego lekarza bez względu na czas, w którym studiował.

S: To już ostatnie pytanie z tematów okołopandemicznych (ale ciężko o nich nie mówić, bo to w końcu całe nasze życie ostatnio). Będę rebel i zapytam (choć wiem, że to wywołuje dużo emocji w mediach społecznościowych i na portalach plotkarskich) – zaszczepi się Pan? Ja od razu napiszę, że ja TAK! Wierzę, że szczepienie będzie paszportem do normalności, jak choćby podróży, za którymi tęsknię najbardziej.

RG: Tak, zaszczepię się. Na razie wiozę mamę na szczepienie pod Sokołów Podlaski (130 km od Warszawy). Gdyby to się działo za poprzedniej władzy, to mama by ich sprzeklinała. Teraz uważa, że to tylko dziwne.

Marzenia

S:  Żeby nie było tylko pandemicznie i depresyjnie to na koniec chciałam zapytać o marzenia i plany (jak już nas wypuszczą i skończą się te „dwa tygodnie w domu”). Za czym tęskni Pan najbardziej i co w pierwszej kolejności na liście „do zrobienia”?

RG: Legalny obiad w restauracji i zimne, nieśpiesznie pite piwo.

S: Na mojej liście ta pozycja też na pierwszym miejscu. Stolik w restauracji. Niespiesznie jedzone śniadanie i gapienie się na ludzi. A zawodowo? O czym Pan marzy?

RG: Żeby było jak przedtem.

S: Panie Robercie, bardzo dziękuję za poświęcony mi czas i naszą rozmowę. Do zobaczenia na planie kolejnej kampanii Orange na kartę! Obiecuję, że teraz już będę miała odwagę podejść i zagadać. 😉

 

Udostępnij: Rozmowa z Robertem Górskim
podaj nick
komentarz jest wymagany
Please prove you are human by selecting the Plane. wybierz ikonę
proszę zaznaczyć zgodę

Komentarze

  • komentarz
    pablo_ck 13:06 16-04-2021
    Fajny wywiad. Stella ?
    Odpowiedz

Dodano do koszyka.

zamknij
informacje o cookies - Na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z orange.pl bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza,
że pliki cookies będą zamieszczane w Twoim urządzeniu. dowiedz się więcej