Sieć

Lobbing postprzetargowy

Wojtek Jabczyński Wojtek Jabczyński
25 października 2012
Lobbing postprzetargowy

Myślałem, że moją dziesiejszą aktywność blogową zakończę na ETNO. W pociągu przeczytałem jednak komentarz eksperta Centrum Adama Smith'a Andrzeja Piotrowskiego do przetargu na 1800 MHz. Jego zdaniem UKE go schrzaniło, pasmo powinno zostać sprzedane w jednym kawałku zamiast 5 paczek po 5 MHz i do tego skrytykował, że opłaty mają być wysokie. Utyskiwał też, że przetarg nie faworyzuje challengerów i nie jest korzystny dla klientów, a wszystko teraz w ręku UOKiK. Mam nieodparte wrażenie, że zaczyna się dziwny lobbing postprzetargowy i zadaję sobie proste pytanie komu najbardziej na rękę są takie opinie eksperta? Kto najwięcej skorzysta na tym, że dostanie całą paczkę 25 MHz pasma, do tego tanio i jest challangerem na rynku? Nie jest to przesadnie trudna zagadka. Moim zdaniem podział UKE na paczki jest optymalny, bo za rozsądne pieniądze do budżetu można zbudować sprawiedliwy rynek. Zakładając, że Play dostanie 3 bloki, a Orange i T-Mobile po jednym, podział częstotliwości będzie wyglądał tak: Plus/Polsat ma 30 (bez zmian), Play 15, Orange i T-Mobile po 15. A już w przyszłym roku kolejny przetarg.

8c746133651be5e0b96c9a1a3d2187f6964


Odpowiedzialny biznes

Wybory PZPN

Jarosław Konczak Jarosław Konczak
25 października 2012
Wybory PZPN

Edward Potok, Roman Kosecki, Stefan Antkowiak, Zbigniew Boniek, Zdzisław Kręcina. Gdybym miał stawiać pieniądze u bukmacherów – tak bym ustawił wyścig o fotel prezesa PZPN. Jak będzie w rzeczywistości - zobaczymy jutro.

Nie ma co dywagować, kto wygra i dlaczego. Przepowiedni i wróżb, często z fusów, można znaleźć mnóstwo. Pytanie co czeka nowego prezesa i nowy zarząd. Wydaje mi się, że nie będzie to droga usłana różami.

Koniunktura na piłkę nożną nie będzie już taka jak w ostatnich latach. Wtedy czekaliśmy na Euro 2012, budowaliśmy stadiony, odkąd los grupowy się do nas uśmiechnął marzyliśmy coraz śmielej o ćwierćfinale i półfinale śpiewając „Nikt nam nie powie, że nie zagramy w Kijowie”. Nawet w piłce klubowej gra w Lidze Eurpejskiej Lecha Poznań, Wisły Kraków i Legii Warszawa - wszystko na pięknych stadionach  - napawała optymizmem. Teraz nie ma w Europie polskich klubów, efekt Euro 2012 przytloczyła gorycz porażki, stadiony  - razem z Basenem Narodowym – straciły już efekt nowości i atrakcji, gdzie warto być.

Sprawa awansu do MŚ w Brazylii jest otwarta, ale specjalnego optymizmu nie ma w narodzie. Ducha nie widać też na stadionie. Zmienił się profil kibica na meczach reprezentacji. Doping, który mamy teraz to mimo chęci niektóych kibiców jest nieporównywalnie słabszy niż ten podczas eliminacji do MŚ 2006, ME 2008 i przegranych do MŚ 2010. Jedyną piosenką, którą znają kibice i prezentują na wszystkich meczach jest      „Je… PZPN”, a przy tym nie specjalnie dobrze się gra. Klub Kibica ma może i trochę członków, ale wśród tych, którzy na co dzień kibicują w klubach i chętnie jeździli na reprezentację, mówiąc delikatnie - jest bardzo nielubiany i wielu deklaruje, że woli obejrzeć mecz  w telewizji niż zapisać się do Klubu i mieć wtedy dopiero pierwszeństwo na zakup biletów (patrz. mecz z Anglią). W dodatku z wyjątkiem meczu na Wembley, nie mamy w przyszłym roku żadnego spotkania z atrakcyjnym przeciwnikiem – nie mamy więc paliwa dla entuzjamu kibiców.  Wizerunek leży w gruzach i to trzeba zamienić radykalnie.

Przez najbliższe lata nic się prawdopodobnie nie wydarzy pod kątem finansowym, bo na 10 lat zostały sprzedane prawa telewizyjne, marketingowe firmie Sportfive.  Sponsorzy są i będą – pytanie tylko ile będą płacić i pytanie za jaki produkt. Dziś nawet najbogatsze spółki mniej chętnie wydają pieniądze i  targują się o każdy grosz. A trochę groszy przydałoby się choćby na szkolenie młodych, szukanie talentów, tak by sport narodowy jakim jest piłka nożna odnosił sukcesy, z których naród choć trochę mógłby być dumny.

To tylko wierzchołek góry problemów, który czeka na nowego prezesa i nowy zarząd. Pytanie czy z tymi problemami ktoś się zmierzy i z jakim skutkiem, czy radośnie będzie płynął wprost na spotkanie wierzchołka góry lodowej. Jestem ciekawy jak i Wy co się wydarzy 26.10 i co ta zmiana przyniesie w dłuższym czasie. Co Wy na to? Kto wygra? Jak będzie wyglądała nasza piłka nożna?


Bezpieczeństwo

Jesteśmy warci kilkaset dolarów

Michał Rosiak Michał Rosiak
25 października 2012
Jesteśmy warci kilkaset dolarów

Wyobrażacie sobie sytuację, gdy za każdym razem wchodząc do mieszkania, rozglądacie się po nim z lękiem, czy gdzieś w kącie nie zobaczycie złodzieja? Brzmi przerażająco, ale tak według uczestników XVI Konferencji na temat bezpieczeństwa teleinformatycznego „Secure”, która w środę zakończyła się w stołecznym Centrum Nauki Kopernik, wygląda sytuacja z naszymi komputerami.

„Assume breach”, czyli załóż z góry, że ktoś już przełamał zabezpieczenia Twojej firmowej sieci – to zdanie, odmieniane na różne sposoby, można było usłyszeć podczas znacznej części z 32 prezentacji, które można było obejrzeć w ciągu dwóch dni. Coraz bardziej widoczne jest przesunięcie trendu w stronę ataków na skrupulatnie wybrany cel. Kiedyś przestępcy stawiali na ilość ataków (mając świadomość, że przy stałym procencie konwersji, im więcej ataków, tym lepsze efekty), bądź atakowali tych internautów, którzy przez swoją niefrasobliwość sami się o to prosili (np. nie instalując łat na „dziurawych” systemach i oprogramowaniu). Według omawianego przez Chrisa Novaka najnowszego raportu firmy Verizon, dotyczącego sieciowych włamań w 2011 roku, o ile procent ataków dedykowanych w całej badanej grupie to zaledwie 16 proc., to już wśród przedsiębiorstw zatrudniających 1000 i więcej pracowników odsetek wzrasta do 50 procent! Efekt? Wspomniane 16 proc. ataków odpowiada za... 63 proc. wykradzionych objętych raportem danych! Warto też zauważyć, że o ile w 83 proc. ataków przeprowadzonych przez zorganizowane grupy przestępcze wyciekło niewiele ponad 1/3 danych, to tzw. hacktywiści, odpowiedzialni za 2 ataki na 100, „wyprowadzili” ponad połowę informacji!

Na całym świecie lawinowo rośnie liczba użytkowników smartfonów, nie dziw więc, że ta droga ataku staje się coraz popularniejsza. Czy jesteśmy w stanie się obronić? Według Ricka Fergusona z firmy Trend Micro, nawet instalując aplikacje wyłącznie z legalnych źródeł i analizując uprawnienia, których się domagają, możemy co najwyżej znacznie zminimalizować ryzyko, ale nigdy do zera (wyjątkiem są iPhone’y z niezłamanym oprogramowaniem). A trzeba pamiętać, że przy coraz częściej wprowadzanej przez firmy polityce BYOD (Bring Your Own Device), pozwalającej na korzystanie w firmowej sieci m.in. z prywatnych smartfonów, to niekoniecznie użytkownik musi być celem ataku.

Właśnie na pojedynczym użytkowniku i uzyskaniu o nim jak największej liczby informacji skupił się Piotr Konieczny z Niebezpiecznika. Wiele osób obecnych na sali z większym lub mniejszym szokiem patrzyło na ekran, widząc, jak wiele informacji o nas jest dostępne dla wszystkich i możliwe do wyciągnięcia z czeluści sieci, gdy tylko wiemy jak i gdzie ich szukać. A także o tym, że wycięcie z obrazka tylko fragmentu i wstawienie go do sieci wcale nie musi oznaczać, że nie da się zobaczyć pliku w nieocenzurowanej wersji ;)

Dlaczego coraz więcej spamu trafia do nas za pośrednictwem sieci społecznościowych? Oczywiście dlatego, że obracając się wśród znajomych – nawet wirtualnych – zazwyczaj nie dbamy aż tak bardzo o bezpieczeństwo, czasami wręcz automatycznie możemy kliknąć w coś, co na pierwszy rzut oka wygląda podejrzanie. Jak to się przekłada na liczby? Dość szokująco – według Alka Kołcza z Twittera skuteczność spamu tradycyjnego to 0,003-0,006 proc., podczas gdy społecznościowego – 0,13 proc., czyli 20-50 razy więcej!

O skuteczności tego typu akcji w skali światowej opowiadał Dave Monnier z Team Cymru, organizacji m.in. monitorującej sieć na całym świecie pod kątem ruchu o podłożu kryminalnym (wywiad z Davem niebawem na łamach Bloga Technologicznego). Zdarza się, odnotowują oni nawet 17 mln infekcji dziennie! Po 24 godzinach liczba zarażonych komputerów z poprzedniego dnia spada do ok. miliona, dochodzą jednak kolejne... Na grafikach, obrazujących aktywność botnetów, ich centrów kontroli, czy phishingu, przodują USA i Niemcy. Nic w tym jednak zaskakującego, bowiem są to po prostu kraje o wysokim nasyceniu komputerami podłączonymi do internetu. Podobnie jak Polska, która też nierzadko plasowała się w czołówce, a podczas wakacji wespół z Ukrainą nawet przodowaliśmy w klasyfikacji zarażonych komputerów.

Siły ciemności jednak nie zawsze zwyciężają, czego dowodzili Jan Kaastrup z CSIS Security i agent specjalny Ryan Pittman z Oddziału Przestępstw Komputerowych Biura Inspektora Generalnego NASA. Pierwszy z nich opowiedział o akcji, mającej na celu rozbicie gangu, wykradającego loginy i hasła do bankowości elektronicznej przy użyciu botnetu Carberp. Po prześledzeniu drogi paczek, z urządzeniami, kupowanymi za wykradzione w ten sposób pieniądze (w sumie ponad 6 milionów złotych), które m.in. przez Polskę docierały do Rosji, tamtejsza policja w kooperacji z Duńczykami zatrzymała głównego sprawcę przestępstwa. Pittman natomiast zaimponował obecnym jako jeden z niewielu, którzy mieli okazję postawić przed obliczem sprawiedliwości jednego ze sprawców „Nigeryjskich przekrętów”, który ostatecznie wylądował w więzieniu na 18 miesięcy. Wbrew pozorom bowiem śledczy NASA nie zajmują się jedynie dedykowanymi atakami na własną infrastrukturę (choć tych również nie brakuje) – do wywołania ich zainteresowania wystarczy nawet sytuacja, gdy laptop szeregowego pracownika „złapie” wirusa w domu i przeniesie go do firmowej sieci. Biorąc pod uwagę bardzo wysoką skuteczność „kosmicznych” śledczych, na miejscu przestępców już bym się bał.

Zastanawiacie się skąd tytuł tego wpisu? Liczyłem, że dzięki temu uda mi się Was namówić na przeczytanie go do końca :) Otóż kończący konferencję Robert McArdle z Trend Micro zadał sobie trud policzenia, ile jest warta nasze sieciowe życie, bazując na kwotach, za które na czarnym rynku można kupić przejęte konta bankowe, numery kart płatniczych, konta do serwisów społecznościowych, itp. Liczyliście na miliony, a przynajmniej setki tysięcy dolarów? Nic z tego – zasoby statystycznego Irlandczyka to 363,21 dolara, zaś Amerykanina jeszcze mniej, bo zaledwie 220,36$. Na tyle cenią nas sieciowi przestępcy.

Scroll to Top