Przez najbliższe dwa tygodnie piłkarski świat będzie żył tylko jedną konfrontacją. Po wszystkich pubach, barach, sklepach, stacjach benzynowych, w zakładach pracy, w domu podczas niedzielnego obiadu niczym echo w pomieszczeniu z dobrą akustyką będzie odbijała się fraza "Real Madryt kontra FC Barcelona". A dla miłośników katalońskiego klubu raczej "FC Barcelona kontra Real Madryt".
Troszkę to może przypominać koszykarskie albo hokejowe play off, ale nie do końca odniesienie jest prawdziwe. Otóż, rzecz jasna, liczy się każda wygrana, każde zwycięstwo, ale walka w tym przypadku (choć może to zabrzmieć dość dziwnie) dla każdej z drużyn stanowi różne priorytety.
Cała karuzela rozpocznie się w najbliższą sobotę. W ligowej potyczce Real podejmie Barcelonę na Santiago Bernabeu. Ze strony Realu jest to w zasadzie tylko kwestia prestiżowa. Odniesienie ligowego tryumfu przez piłkarzy z Madrytu jest... Mało "realne", lecz możliwe. Kibice Barcelony po jesiennym meczu, gdzie padł rozsławiony wynik 5:0 stworzyli koszulki, które obrazowały rozłożoną dłoń, w myśl każdy palec to jedna bramka. Nie chciałbym być nowym projektantem, ale kibice "Królewskich" nie dopuszczają chyba takiej myśli, gdzie po sobotnim meczu powstałaby uaktualniona koszulka. Mianowicie z przodu rozłożona dłoń z podpisem Camp Nou, a z tyłu druga rozłożona dłoń z podpisem - Madryt...
Jakkolwiek zakończy się sobotni mecz, karuzela kręci się dalej. Dlatego będzie możliwość szybkiego rewanżu. I tutaj smak zwycięstwa może bardziej mobilizować, bo rzecz rozchodzi się już o sezonową koronę - Puchar Króla. Finał odbędzie się na neutralnym boisku w Walencji, gdzie 21 lat temu Barcelona pokonała Real 2:0. Był to również finał i zarazem ostatnia potyczka obydwu klubów do tej pory w Pucharze Króla. Wiadomo, tutaj nadruk na koszulce będzie miał inne znaczenie.
Jednak najciekawiej zapowiada się dwumecz w Lidze Mistrzów. Pewnie wiele kibiców widziałoby finał w wykonaniu tych drużyn, ale do spotkania dojdzie już w półfinale. Może to nawet lepiej, zawsze jeden mecz więcej. Po cichu liczę na "ciekawe" pomysły Jose Mourinho, bo dla niego te spotkania to punkty kulminacyjne w tym sezonie. Nadszedł czas na sprawdzenie jego dewizy "jesienią przegraliśmy bitwę, ale nie sezonową wojnę". Każdy z kibiców również wie, że dla Potugalczyka mecze z Barceloną są wyjątkowe. Słynne mecze w Londynie za kadencji w Chelsea, a później z Interem. Ktoś z wielkiej karuzeli zejdzie 3 maja na stadionie Camp Nou. Rok temu na tymże stadionie Mourinho wraz z włoską drużyną bawił się w najlepsze…
I choć nie jestem wielkim sympatykiem hiszpańskich drużyn, mam nadzieję, że te potyczki na długo zapamiętam, wpisując je na taką moją osobistą listę życiowych meczów. Nawet, gdyby miały śnić mi się nocami, czy też miałbym je widzieć otwierając codziennie lodówkę.