40 lat temu był Wielki Mecz. Polska zremisowała na Wembley z faworyzowaną Anglią i to ona a nie gospodarze pojechali na Mundial do Niemiec. Dziś czeka nas mały meczyk o pietruszkę i nawet jak go wygramy (mission impossible) to pojedziemy najwyżej do domu.
Kuba Błaszykowski powiedział wczoraj – choć bez przekonania – to co trzeba było powiedzieć jak się jest kapitanem. Powiedział, że „postara się umilić Polakom wieczór”, „że po przegranych eliminacjach dobrym meczem chcą zostawić dobre wrażenie”, itp. itd. Ja w takiej sytuacji czuje się, jakbym przez dwa lata czarował najpiękniejszą i jedyną wyśnioną dziewczynę, a ona na koniec powiedziałaby mi „zostańmy przyjaciółmi” i na odchodne pocałowałaby przelotnie w policzek. Niby miły akcent, ale nie o to w tych latach starań chodziło.
Jan Urban mówi, że nie każdy ma możliwość zagrać na Wembley. Z jednej strony to prawda. Z drugiej każdy może tam zagrać … o ile trafi do grupy z Anglią, nawet amatorskie San Marino. Powód do dumy żaden. Dumę możemy odczuć jak tam wygramy. Bo to rzeczywiście nie każdy potrafi.
40 lat temu na trybunach biało-czerwoni nie mieli wsparcia, a ponad 90 tysięcy gardeł należało do kibiców Anglii. Dziś na Wembley będzie ponoć blisko 20 tysięcy Polaków i to dla nich – choć mecz o pietruszkę – jest wielki dzień. Oni pewnie dadzą z siebie wszystko. Pytanie czy wszystko dadzą z siebie również zawodnicy i co z tego wyniknie. Czy pomiędzy dzisiejszym meczm, a tym sprzed 40 lat będzie taka różnica jak pomiędzy komentarzem Jana Ciszewskiego a Dariusza Szpakowskiego.