W niedzielę rozpoczyna się nasz narodowy kolarski wyścig Tour de Pologne. Pracę jaką wkłada w tę imprezę Pan Czesław Lang jest nieoceniona. Chwała mu za to, bo wyścig z roku na rok jest coraz lepszy, coraz bardziej profesjonalny. Połączenie sportowych emocji z promocją naszego kraju to sprawa fenomenalna jak również trudna. Pierw chciałbym poruszyć tę drugą kwestię. Tegoroczna trasa naszpikowana jest elementami nazwijmy to "kulturalno-historycznymi". Przejazd kolarzy przez Żelazową Wolę z okazji 200. rocznicy urodzin Fryderyka Chopina, obchody Powstania Warszawskiego, a także start z Oświęcimia, gdzie 65. lat temu wyzwolono największy hitlerowski obóz koncentracyjny. Nie ma co ukrywać, że trasa jest ciekawa. Lecz teraz wątek sportowy. Ten pozostawia u mnie pewien niedosyt...
Nie mogę do końca zgodzić się z organizatorami, że nowy termin (pierwszy raz, kolumna peletonu jechała na początku sierpnia w zeszłym roku), w którym odbywa się wyścig jest lepszy od poprzedniego, czyli wrześniowego. Nie ma chyba gorszej daty, jak tydzień po Tour de France, największym wyścigu w całym kolarskim kalendarzu. Taki bieg wydarzeń powoduje, że na nasz polski Tour przyjeżdżają, ekipy w "drugich" składach, a w niektórych przypadkach nawet i "trzecich". Śmiechu warte jest wspominanie o kilku zawodnikach, którzy właśnie ukończyli "Wielką Pętle" i będą gościć na polskich szosach. Swoją drogą, nie wiem, czy w tak krótkim czasie ludzki organizm jest w stanie odbudować siły, by brać udział w kolejnej rywalizacji, ale tego nikomu nie odbieram. Choć słyszałem, z opowiadań niektórych zawodników, którzy przejechali "Wielką Pętle", że po powrocie do domu z powodu wycieńczenia, spali prawie bez ustanku przez... dwa tygodnie. I z całym szacunkiem dla nich, to nie są gwiazdy pierweszego formatu w peletonie.
Wrzesień był mimo wszystko lepszym terminem. I nie miało większego znaczenia, że w tym samym czasie trwała Vuelta Espana. W hiszpańskim wyścigu jechali kolarze, którym zależało na triumfie w ostatnim wieloetapowym wyścigu w sezonie, a do Polski przyjeżdżali zawodnicy zainteresowani przygotowaniem na mistrzostwa świata. Bo polski wyścig ze względu na charakterystykę (nieukrywajmy, wyścig budowany jest na płaskich i średnio górzystych etapach) był dobrym polem przygotowującym właśnie do walki o tęczową koszulkę. To miało sens. Zresztą dowodem na to byli sami zawodnicy, którzy stawali na linii startowej. Uważam, że lista startowa sprzed dwu lat, czyli wtedy, kiedy wyścig ostatni raz odbył się we wrześniu była zdecydowanie atrakcyjniejsza i mocniejsza.
Jest też druga strona medalu. A może polskie szosy wykreują nowe światowe gwiazdy w peletonie? Alberto Contador swoje pierwsze etapowe zwycięstwo osiągnął podczas Tour de Pologne. Andy Schleck dwa lata temu na ulicach Warszawy wygrał drużynową jazdę na czas. Dziś ci panowie stanowią czołówkę na największych wyścigach. Chciałbym, żeby taka teoria się sprawdziła. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby pokazał się utalentowany Polak. Marzenia czasem się spełniają. Jak będzie, to pokaże przyszły tydzień.
Jeszcze przed rozpoczęciem wyścigu przyznam "zębatki", czyli przedstawię listę moich faworytów na poszczególne koszulki. A w niedzielę barwna relacja z serca samego etapu Sochaczew - Warszawa.