Tym razem trafiła się nieco dłuższa przerwa w gadżetowych tekstach, ale na szczęście ostatnimi czasy trafiło mi w ręce kilka zabawek wartych uwagi. Dziś podwójna uczta dla uszu i co nieco dla umysłu + dla odpoczynku oczu.
Bose on-ear Soundlink
Bose QC25
Swego czasu nie wyobrażałem sobie życia bez muzyki, po drodze do szkoły (kiedy to było!) zawsze towarzyszył mi walkman. Z wiekiem mi przeszło, ale ostatnio – dzięki słuchawkom Bose – ze sporym impetem wróciło. Cechą wspólną obu testowanych produktów jest kapitalna jakość dźwięku. Daleko mi do audiofila, ale tu dźwięki są tak czyste, że słuchając filmu w jakości AC3 w ciemnym pokoju odruchowo odwracałem się słysząc za plecami kroki! Obie są też wyjątkowo lekkie, nie powodując żadnego uczucia dyskomfortu, konstrukcja teleskopowa pozwala nawet na brutalne operowanie muszlami, a także na złożenie ich do małej ciasnej paczuszki.
Wyróżnik Soundlinków to możliwość działania po Bluetooth (bateria starcza na ponad 15h – sprawdzone), również podczas rozmowy telefonicznej (znakomity mikrofon kierunkowy w prawej słuchawce). Można je sparować z kilkoma urządzeniami na raz, potrafią podczas oglądania filmu na tablecie wymusić jego zatrzymanie i przełączyć się na rozmowę przychodzącą z telefonu.
QC25 to natomiast urządzenie dedykowane do aktywnego wyciszania dźwięków zewnętrznych. Nie miałem okazji lecieć w nich samolotem, za to w drugiej linii stołecznego metra słyszałem tylko cichutki turkot pociągu. Zarówno wyciszanie jak i systemy wzmacniające dźwięk funkcjonują łącznie – jeśli nie „włączymy” słuchawek, jakość dźwięku przypomina raczej bazarową „chińszczyznę”. Do słuchania wymagają niestety połączenia kablowego, nie jest on na szczęście niezbędny do wyciszania.
Wada? Jedna – to nie są tanie rzeczy. Nie sądzę jednak, by ktokolwiek się na nich zawiódł.
Yotaphone 2 – Kindle w telefonie
Jak przystało na świra mobilnego i pasjonata e-czytania, gdy dowiedziałem się, że na polski rynek wejdzie telefon z e-papierem, napaliłem się na niego jak dzik na żołędzie. Z przodu mamy do czynienia ze zwykłym średniej klasy telefonem i nie ma co o tym pisać. Widząc natomiast tylny e-papierowy ekran 4,7 cala wszyscy moi znajomi pytali po co mi naklejka na obudowie 🙂 i gdy widzieli, że treść „naklejki” się zmienia, opadały im szczęki. Tylny ekran jest w pełni konfigurowalny, na e-papierowych przewijalnych panelach można ustawić np. aktualną godzinę, pogodę, kalendarz, czytnik e-booków, aktualizowany na bieżąco YotaRSS, czy Twittera. E-papierowa klawiatura pozwala zadzwonić, czy wysłać SMSa/mail, można też pograć w widoczne tylko na tylnym ekranie szachy, warcaby, czy sudoku.
Do czytaniu e-booków mi, jako użytkownikowi Kindle’a, brakowało nieco ekranu, choć podczas testów Yotaphone 2 zdarzało mi się z rozmysłem zostawiać czytnik w domu. Początkowo miałem wrażenie, że błyskawicznie zarysuję ekran na „pleckach”, nie zostawiłem jednak śladu. Może dzięki temu, że szkło Gorilla Glass 3 w tym przypadku jest nieco chropowate i zaokrąglone. Nie wpływa to dobrze na jego responsywność, ale da się z tym żyć. Najfajniejsza jest jednak funkcjonalność YotaMirror, który na e-papier pozwala przerzucić… cokolwiek z kolorowego ekranu i np. odciążyć zużywającą się baterię. Co więcej – jeśli ta już trzyma się ostatkiem sił, a my np. jedziemy pociągiem i tylko w telefonie mamy e-bilet – można przerzucić go na tylny ekran i zachować tam nawet, gdy terminal dokona żywota.
Do tylnego ekranu można się przyzwyczaić, najlepiej odczuje to bateria, działająca nawet 4-5 dni. Niestety odczuje to również mocno boleśnie portfel i to może okazać się największym problemem.