- rozmiar tekstu
- RSS
-
Dzisiaj będzie anegdota – postaram się, żeby było chociaż trochę rozrywkowo. Ale to nie będzie łatwe, bo historia, którą chcę opowiedzieć jest w gruncie rzeczy wzruszająca. Taki wyciskacz łez, brazylijska telenowela dla fanów telefonii komórkowej.
Był rok… właściwie nie pamiętam, ale na pewno jakiś 1993, może początek 1994. Z grupą znajomych – w różnym wieku, był między nimi pewien biznesmen z branży tekstylnej w seledynowym garniturze – znalazłam się w Berlinie. Zwiedzaliśmy miasto, robiliśmy zakupy. Biznesmen w seledynowym garniturze miał przy sobie czarną walizeczkę (bardzo ciężką) z którą się nie rozstawał. Jej zawartość stanowił telefon komórkowy. Kanciasta słuchawka, klawiatura wielkości połowy dużego talerza plus jakaś dziwna plastikowa podkładka pod to wszystko – no i wspomniana skórzana walizeczka. Okazało się jednak, że telefon nie działa w Niemczech – a że facet jechał gdzieś dalej w Europę w interesach, to poprosił mnie i mojego przyjaciela, żebyśmy zaopiekowali się jego cennym gadżetem i odwieźli go żonie do Polski. Po co będzie te ciężary targał, co nie?
Zaklinał nas na wszelkie świętości, żebyśmy nie dzwonili z tego telefonu, bo on zbankrutuje. I żebyśmy nie odbierali połączeń. No trudno. Wzięliśmy walizę i podążyliśmy do kraju. Tuż za granicą, już po kontroli (Schengen? Jakie Schengen?) zatrzymaliśmy się w restauracji na obiad i nie chcąc, aby komórka padła łupem złodziei zabraliśmy ją z samochodu. Położyliśmy na stole i… stała się rzecz dziwna. Kelner zjawił się koło nas w ułamku sekundy i usłużnie podsunął dwa menu. Potrawy pojawiały się na stole szybko, facet biegał wokół nas jakbyśmy byli jakąś królewską parą. Co chwila leciały ku nam ciekawe spojrzenia reszty personelu – co było o tyle zastanawiające, że byliśmy jedynie parą bardzo, ale to bardzo młodych ludzi. I to na dodatek wyglądających na takich, którzy raczej napiwku nie zostawią.
Po deserze kelner uśmiechnął się i zapytał: A dla państwa oczywiście faktura za obiadek? I teatralnie uderzył się w czoło pytając sam siebie: Co ja gadam? Wiadomo, klient z komórą zawsze chce fakturę!
Łezka się w oku kręci. Klient z komórą… 18 czerwca 1992 roku ruszyła w Polsce pierwsza sieć telefonii komórkowej czyli Centertel. W ofercie znalazły się telefony komórkowe, które były urządzeniami w pełni mobilnymi, chociaż definicja mobilności na pewno przez te 20 lat się zmieniła. Polacy pokochali je bardzo szybko i ochrzcili mianem cegieł – były duże i ciężkie, razem z walizką mogły ważyć nawet około 5 kilo. Absolutnym hitem była Motorola Associate 2000 –kosztowała 46 milionów złotych (maluch kosztował wtedy mniej więcej 41 milionów złotych) i ważyła 3 kilo. Ją z kolei nazywano kaloryferem (ach, to intrygujące, plastikowe karbowanie). Ładowało się ją równą dobę, a instrukcja obsługi była nagrana na kasecie VHS . Sieć NMT, w której pracowała już nie działa, ale jeszcze można to cudo kupić – na przykład w serwisach aukcyjnych. Są reklamowane jako antyki. Ach, ach… przypomniałam sobie! W pamięci Motoroli Associate można było zmieścić 99 numerów. Nie 100, a właśnie 99.
Właśnie z taką Motorolą przejechałam pół Polski, nie dzwoniąc do nikogo i nie odbierając żadnego połączenia (wówczas płaciło się za połączenia wychodzące, ale i za przychodzące). Pękałam z dumy, . Wyobrażacie sobie dzisiaj, jak można mknąć autostradą z Berlina nie zadzwonić do nikogo, bo to kosztowne? Nie. Dzisiaj mamy tanie połączenia w Orange, malutkie telefony i wszystko na dotyk.
Piosenkę „Love Letters” zespołu Metronomy na pewno usłyszymy podczas Orange Warsaw Festival 2015. Brytyjski zespół zagra w niedzielę – 14 czerwca. Ich ostatni album jest ponadczasowy. Muzycy na płycie próbują stworzyć nowe brzmienie w stary, sprawdzony sposób. Przeplatają elektroniczne i eksperymentalne dźwięki z tradycyjnymi metodami nagrywania. A to wszystko nie po to, żeby być retro, tak po prostu, tylko aby pokazać dawne standardy jakości, oraz stanąć w szeregu z najlepszymi.
Dodano do koszyka.