Zastanawiałem się ostatnio w jakim stopniu wpływ na to, że ponoć – wedle wyników niektórych badań – czujemy się w naszym miastach coraz bezpieczniejsi ma wpływ to, że przestępcy coraz częściej przenoszą się do internetu? Dla młodego pokolenia kryminalistów wyciąganie portfeli z naszych kieszeni jest passe – a poza tym po co to robić, skoro kraść przez sieć jest często znacznie łatwiej?
Dawno nie było na blogu nic o hasłach, lecz gdy czytam kolejne informacje o wykradzionych danych autoryzacyjnych lub – co gorsza – tych o znacznie bardziej delikatnym charakterze, odnoszę wrażenie, że temat jest jak najbardziej na czasie. Każdy kolejny news o wykradzionych tożsamościach udowadnia bowiem, że mówienie o konieczności stosowania bezpiecznych haseł nie jest tylko naszym bezpieczniackim pustosłowiem. I nie ma też co łudzić się, że „mojego konta nie okradną, mam tam mało pieniędzy, nie opłaca się” – wystarczy 20 osób, które przez swoją niefrasobliwość zostawią szeroko otwarte wirtualne drzwi do swoich jak najbardziej realnych pieniędzy. A nie sposób nie przyznać racji Francisowi Baconowi, który ponad 4,5 wieku temu napisał w liście do Hrabiego Essexu, że okazja czyni złodzieja...
Co zatem robić? Przede wszystkim jeśli już uprzecie się na łatwe do zapamiętania hasło do wielu serwisów, niech będą to wyłącznie witryny, gdzie nie trzymacie wrażliwych danych, a jedynie nazwę użytkownika i ewentualnie e-mail. Jeśli serwis wymaga adresu poczty elektronicznej, np. do zatwierdzenia konta, a nie potrzebujecie go upubliczniać, warto skorzystać z tzw. maili tymczasowych – zmniejszacie wtedy ryzyko, że „kombajny”, czyli roboty szukające po sieci „samotnych” adresów, trafią akurat na Wasz, co prędzej, czy później może się skończyć phishingiem, choćby takim, jak w jednym z poprzednich wpisów.
W przypadku kluczowych danych autoryzacyjnych, przede wszystkim do systemów bankowości elektronicznej, ale również wszędzie, gdzie podajecie prywatne dane (tak, Facebook, czy nk.pl również!), a także do innych usług, gdzie można się pod Was podszyć (choćby wszelkie webmaile) nie warto już ryzykować. Zarówno w kwestii złożoności hasła, jego niepowtarzalności, jak i dublowania haseł ze wspominanych wcześniej forów. Nawet hasło teoretycznie silnie, ale używane w kilku miejscach, znacznie traci na jakości (według jednego z serwisów – menedżerów haseł – gdy siła hasła, używanego do jednego serwisu, wynosiła ok. 60 proc., przy stosowaniu go na 22 witrynach spadła do... 3,1 proc.!). Liczące się serwisy coraz częściej oferują uwierzytelnienie dwuskładnikowe – po wpisaniu hasła na telefon użytkownika przychodzi SMS z dodatkowym kodem do wpisania – rosną koszta, ale zysk wizerunkowy zdecydowanie je przerasta. Nawet wtedy jednak hasła do kluczowych witryn warto systematycznie zmieniać, jeśli nie raz w miesiącu, to przynajmniej raz na kwartał. I nie ma co zasłaniać się słabą pamięcią. Wystarczy zapamiętać – albo nawet zapisać :), dzięki temu u mnie np. bezpieczne hasło... wisi przyczepione przy biurku – jedno, a resztę najpierw wygeneruje, a potem zapamięta wspominany wyżej menedżer haseł. Naprawdę warto.