Odpowiedzialny biznes

Paulina i Michał Ligoccy „Rodzina olimpijska górą”

Kasia Barys Kasia Barys
18 lutego 2010
Paulina i Michał Ligoccy „Rodzina olimpijska górą”

To zupełnie niesamowite, że w ich przypadku "rodzina olimpijska" to także ich prywatna rodzina. Michał, Mateusz i Paulina oraz ich trener to prawdziwy klan w naszej reprezentacji. I nie są debiutantami, bo na olimpijskie zmagania jadą już drugi raz z rzędu. Snowboard w ich wykonaniu jest bardzo widowiskowy. Michał eliminacje miał wczoraj, Paulina - nasza najlepsza snowboardzistka - startuje dzisiaj i ma duże szanse na dobre miejsce. Zobaczcie co mówili w dniu ślubowania.


Rozrywka

Subiektywnie o reklamie, czyli prawie oryginał

Wojtek Jabczyński Wojtek Jabczyński
17 lutego 2010
Subiektywnie o reklamie, czyli prawie oryginał

"Prawie robi wielką różnicę" to powiedzenie z reklamy Żywca, które przebojem weszło do języka potocznego ciągle znajduje śmiałych naśladowców. W telewizorze i gazecie nasz konkurent zrobił z aktora Tomasza Kota prawie-trenera (na moje oko lekko stylizowany na Jose Mourinho), samego siebie kreuje, jako prawie-sponsora nieistniejącej ligi (muzyka wskazuje na subtelną bliskość do hymnu Ligi Mistrzów). W zamyśle pewnie śmiały trick marketingowy, przypominający mi słynny "szwedzki kabel", czyli ofertę dostępu do Internetu Tele2, świadczonego po sieci TP, ale prezentowanego jako płynący z dalekiej Północy. Nie wiem, co magicy od reklamy tym razem mieli na celu. Może coś podprogowego? A może łatwe skojarzenia, aby w ten sposób namówić fanów futbolu do kupna oferty? Albo oryginalność transformacji męża niani Frani w trenera ma ukrytą logikę dostrzegalną przez nielicznych? Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że cały misterny plan przypomina kupowanie "oryginalnych" butów Adidasa na bazarze Różyckiego za pół ceny. Chyba, że zwyczajnie chodzi o to, aby być prawie jak TP? Wszak sponsorujemy od 8 lat prawdziwą reprezentację, pokazywaliśmy w reklamach prawdziwych piłkarzy, a teraz Orange Sport transmituje prawdziwe, ligowe mecze. Równie prawdziwa jest też nasza sieć, z której korzysta konkurent, aby oferować po piłkarsku reklamowany dostęp do netu. Osobiście jednak wolę oryginał, który wszystkim również polecam.


Odpowiedzialny biznes

Prosto z Vancouver

Jarosław Konczak Jarosław Konczak
17 lutego 2010
Prosto z Vancouver

A teraz specjalna gratka. O relację bezpośrednio z Vancouver poprosiłem Artura Kulikowskiego, dziennikarza Orange Sport Info, który na miejscu widzi wszystko lepiej, a więc Artur oddaję Ci "głos"..

Jedno jest pewne. W życiu nie widziałem tylu Kanadyjczyków na raz. Jeżdżąc ulicami  Vancouver i przechadzając się po malowniczym Whistler dochodzę do wniosku , że w tym kraju żyją tylko młodzi ludzie. Starsi albo niańczą w domach wnuki, albo... sam już nie wiem. Jeszcze jedno, nim przejdę do spraw związanych z igrzyskami. Kanada to duży kraj. Samochody są gigantyczne, ciężarówki jeszcze większe, autostrady są wszędzie i prowadzą we wszystkich kierunkach. Kanadyjczycy są niezwykle radośni i pogodni (może dlatego że od rana piją kawę) - wszyscy, w ilościach niewyobrażalnych. W Vancouver rano łatwiej gazetę, niż miejsce gdzie można napić się kawy - takie kolejki do kawiarenek, których w tym mieście jest pewnie więcej niż w całej Polsce. Tak naprawdę igrzyska rozgrywane są w Whistler, miejscowości oddalonej o 120 kilometrów od Vancouver. Przynajmniej dla nas, bo tam jest skocznia narciarska, trasa do biegów narciarskich i stadion biathlonowy. Czyli Małysz, Kowalczyk i Sikora Vancouver mogą tylko pooglądać w telewizji lub widzieli je przez szybę autobusu, który wiózł ich z lotniska w Vancouver do wioski olimpijskiej w Whistler. Kanadyjczycy są za dokładni, choć piekielnie inteligentni. Obsługa igrzysk już po dwóch dniach potrafiła naprawić niedociągnięcia związane z transportem, wejściami na obiekty, wyrywkowymi kontrolami dziennikarzy i kibiców. Jeżeli wolontariusze (są wszędzie i zawsze uśmiechnięci pytają - jak ię czujesz i co u ciebie) dostaną polecenie z "góry" - robią wszystko bez skinienia okiem. Kłopoty mają palacze papierosów. Wśród dziennikarzy to niestety jeden z głównych nałogów. Na obiektach olimpijskich palenie jest surowo zabronione (złamanie zakazu kosztuje 250 dolarów). Wolontariusze "gonią palaczy" i robią to do skutku. Dochodzi nawet do interwencji policji. Ale znaleziono i na to sposób. W ciągu jednego dnia stworzono małe bo małe, ale zawsze miejsca dla palących. Bez krzyku, awantur, procedur. Proste - jest zapotrzebowanie - jest decyzja - jest wykonanie. Palcie sobie, Wasze zdrowie. Kanada to piękny kraj - choć dopiero go poznaję - o igrzyskach już niebawem... bo przecież medal mamy... a  o płaczącym ze szczęścia Małyszu i Kowalczyk, która zaczęła lubić i rozumieć dziennikarzy... już niedługo. Z pędzącego autostradą niczym indiańska strzała  (aż 60 kilometrów na godzinę) autobusu olimpijskiego pomiędzy Vancouver a Whistler - jadąc na zawody biathlonowe.

Artur Kulikowski, Orange sport info

Scroll to Top