Przez ostatni weekend peleton Tour de France jeździł po krajach Beneluksu. Podczas, gdy wszyscy sympatycy czekają na górskie odcinki w malowniczych Alpach i Pirenejach, wąskie uliczki holenderskich i belgijskich miast przyniosły niemałych wrażeń. Oczywiście, chodzi o liczne wypadki, które dla kolarzy wcale nie są przyjemne. Inna sprawa, smutna lecz prawdziwa, dla obserwatora. Emocje, adrenalina. Kwestie, które przyciągają do ekranów. Już dawno nie zdarzyło się, by na ostatnim kilometrze (tak było w Brukseli) doszło do tylu kraks niemalże naraz.
Chyba Belgia jest pechowa dla kolumny peletonu. W 2007 roku, na 3. etapie, kończącym się w Gandawie również doszło do wypadku.
Na część upadków złożyła się, według kolarzy, niekorzystna pogoda. To z tego powodu doszło nawet do protestu. Pytanie, czy słusznego? Przecież warunki są dla wszystkich takie same. Kto ryzykuje, ten może dużo zyskać. Taką sytuację (podczas wypadków z powodu mokrej, śliskiej, peleton podzielił się na liczne grupki z liderami ) wykorzystał Sylvain Chavanel, wygrywając w Spa. I chwała mu za to! Jedzie się do końca, do ostatniego metra etapu.
Peleton wjechał dopiero Francji i przed nim płaskie odcinki. Jednak już odpadło kilku znaczących kolarzy, choćby Frank Schleck. A co będzie dalej? Pierwsze etapy pokazały, że chyba nudy nie będzie.