...tak śpiewało wczoraj na Łazienkowskiej ponad 30 000 widzów, czyli praktycznie pierwszy raz w historii komplet na meczu Legii Warszawa. Oczywiście do pucharu droga daleka - niemniej sukces już dziś duży, bo na dwa mecze przed zakończeniem rozgrywek w fazie grupowej stołeczni mają miejsce w fazie pucharowej. Teraz czeka walka tylko o pierwsze miejsce w grupie. Szkoda, że tego meczu nie mogli oglądać widzowie w telewizji otwartej, skazani na w sumie "masochostyczne" doznania podczas meczu Fulham -Wisła 4:1, który to wynik mówi sam za siebie. Wisła, żegna się definitywnie z Ligą Europejską, a Legia kroczy tą samą drogą, którą w zeszłym roku szedł Lech Poznań.
Można więc powiedzieć, że coś w tej polskiej piłce drgnęło, że na pięknych nowych stadionach zasiada po kilkadziesiąt tysięcy widzów, którzy widzą, że ich drużyny nie kładą sie przed każdym rywalem i nie wychodzą przeciwko nim na "glinianych" nogach. Lech miał w zeszłym roku w grupie bardziej utytułowanych rywali, ale Legia choć ma z pewnością piłkarsko wcale nie gorszych. Obie drużyny łaczy też to, że ledwo ledwo dostały się do fazy grupowej. Pamiętamy męki stołecznych z Gaziantesporem i niemal cud w Moskwie, który dał im awans kosztem faworyzowanego Spartaka Moskwa. Tak samo rok temu Lech odprawił faworyzowany Dnipro Dniepropietrowsk, ale wcześniej dopiero w rzutach karnych wyeliminował Inter Baku - gdyby Lechici strzelali wtedy gorzej, zamiast wielkiej fiesty i podziwu piłkarskiej Polski, staliby się pośmiewiskiem. Teraz Legia musi pamietać o innej analogii. Blisko rok temu Lech trafił na Bragę myśląc, że to rywal do ogrania i okazało się, że jednak zdecydowanie nie. W dodatku ten mało znany rywal trafił aż do Finału Ligi Europejskiej. Na kogo trafi Legia, zobaczymy dopiero za parę tygodni.