;

Odpowiedzialny biznes

Rockmani czy filharmonicy? (blogerzy vs. dziennikarze) (0)

Tomasz Sulewski

13 lipca 2011

Rockmani czy filharmonicy? (blogerzy vs. dziennikarze)
0

Dyskusje pomiędzy dziennikarzami i blogerami odnośnie ich wzajemnych relacji przypominają mi kłótnię o to, kto jest lepszym muzykiem: czy osoba, która skończyła Uniwersytet Muzyczny, biegle czyta nuty i umie w środku nocy opisać czym się różni tercja wielka od małej, czy może gość w poszarpanych spodniach i z przetłuszczonymi włosami, który potrafi zagrać kilkanaście akordów na gitarze, za to z jakichś powodów przyciąga na koncerty dzikie tłumy. Międzyśrodowiskowy spór rozpoczął się od artykułu Małgorzaty Wyszyńskiej w Pressie. Autorka oskarżyła blogerów, że od momentu, gdy zaczęli na swoich blogach zarabiać „sprzedają się”, tracąc przez to wiarygodność i niezależność. Zrozumiałe, że kij włożony w mrowisko wywołał gwałtowne reakcje, których apogeum był panel dziennikarze vs. blogerzy, który odbył się podczas Social Media Day we Wrocławiu. Ponieważ na co dzień współpracuję z jednymi i drugimi, pomyślałem, że warto do debaty dorzucić kilka gorszy.

Porównywanie dziennikarzy i blogerów ma sens dość ograniczony – podobnie jak porównywanie filharmonika i rockowej gwiazdy. Muzycy klasyczni przez wiele lat ćwiczą swój warsztat i wiedzą, że trzymanie się pewnych nieprzekraczalnych standardów jest dla nich zawodowym „być albo nie być”. Muzycy rockowi warsztaty w większości mają co najwyżej w garażach, a swój wizerunek opierają na skandalizowaniu i prowokowaniu – a więc na czymś, na co „klasycy” nie mogą sobie pozwolić. To uproszczenie, ale pozwala zobaczyć problem w odpowiedniej perspektywie. No bo czy fakt, że rockowi muzycy nie wypełniają wszystkich standardów muzyków klasycznych oznacza, że należy ich w takie ramy wtłoczyć, a jeśli nie będą chcieli – zdyskredytować? Czy są złymi muzykami? Nie – po prostu są muzykami innymi. Ale mają swoją misję i swoich odbiorców. Tak samo blogerzy różnią się od dziennikarzy.

Wczytując się w argumenty dziennikarzy miałem chwilami wrażenie, jakbym słuchał piosenki Kultu: „Moje drogie dzieci może tego nie wiecie, że kiedyś nie było normalnie/ O tym jak możesz grać – decydował muzyk wykształcony profesjonalnie/ Czy słuchało cię dużo, czy mało osób – nie miało to znaczenia, o Jezu!/ Nieznane szerzej fakty z archiwum polskiego jazzu”. Zarzuty o brak kontroli wewnętrznej, o nierzetelność, o manipulanctwo – to w moim przekonaniu strzały z armaty do komara.

Bloger – podobnie zresztą jak dziennikarz – swoją pozycję buduje na wiarygodności. Częściowo ma łatwiej – nie musi spełniać standardów redakcji, sam sobie jest sterem, żeglarzem i okrętem. Chce używać wulgaryzmów albo mieć design w żarówiastym różu? Jego sprawa. Jedynym weryfikatorem jego działań są czytelnicy, którzy głosują nogami (czy raczej klikami). Innymi słowy – blogowanie to czynność niezwykle demokratyczna. Tyle tylko, że z całym zestawem zalet, ale i kosztów. Bo jeśli autor bloga nie będzie interesujący, wiarygodny lub sprawi zawód swoim czytelnikom, jego reputacja w ciągu kilkunastu godzin poleci na łeb, na szyję. Dziennikarz ma „za sobą” markę redakcji, w której publikuje. Bloger tylko swoje nazwisko.

Od blogera czytelnicy nie oczekują, że będzie obiektywny – tylko, że będzie sobą (tak samo jak fani rocka nie oczekują od swoich idoli idealnego frazowania, ale tego, że będą autentyczni w swoim przekazie). Daje to blogerowi prawo do subiektywnych ocen, nawet tendencyjnych, o ile jest w tym szczery. Chwila, gdy daje on swoim odbiorcom cień wrażenia, że się „sprzedał” jest z reguły początkiem końca jego kariery. Moje doświadczenia kontaktów z blogerami są takie, że ich pierwszą i podstawową troską jest właśnie „zabezpieczenie” swojej niezależności – przy wspólnie realizowanych konkursach, testach, czy akcjach promocyjnych. Nie potrzebują do tego wieloosobowej redakcji, kodeksów czy wielopiętrowego systemu nadzoru. Tylko osobistej uczciwości. Inaczej będą publicznie uznani za kłamców i sprzedawczyków – co w środowisku internetowych geeków, chorobliwie wręcz czasem uczulonych na kwestie wolności i szczerości, jest szczególnie bolesne.

Medal ma jednak także drugą stroną, o której warto na zakończenie wspomnieć. Jeden z moich znajomych, mający własny „garażowy” zespół, po trzech latach grania w klubach uznał, że musi zacząć uczyć się teorii muzyki, bo bez tego się już jako twórca nie rozwinie. Dziś twierdzi, że bardzo mu to pomogło. Sądzę, że podobnie wyglądać mogą relacje pomiędzy blogerami i dziennikarzami. Dobre standardy tych ostatnich mogą być (i częściowo już są) punktem odniesienia dla sieciowych „samouków”. Uświadamianie sobie faktu, że jest się źródłem wiedzy, a czasem nawet budowania światopoglądu dla kilkunastu, czy kilkudziesięciu tysięcy ludzi powinno być jednym z fundamentów pracy dziennikarzy i blogerów. Niemniej w obu wypadkach ostateczną instancją będzie osobista uczciwość autora. Blogerzy nie są bardziej narażeni na pokusy, niż dziennikarze. W kontrolowaniu uczciwości obu grup większą wagę, niż zapisy prawne, ma presja środowiska i panujące w nim zasady. Tworzenie takich zasad powinno być polem do międzyśrodowiskowej współpracy – to lepsze, niż przepychanki.

Udostępnij: Rockmani czy filharmonicy? (blogerzy vs. dziennikarze)
podaj nick
komentarz jest wymagany
Please prove you are human by selecting the Truck. wybierz ikonę
proszę zaznaczyć zgodę

;

Sieć

Puls Biznesu sprzedaje nam WP (0)

Wojtek Jabczyński

13 lipca 2011

Puls Biznesu sprzedaje nam WP
0

Jeszcze niedawno niektóre media próbowały nam wmówić, że chcemy kupić Playa, chociaż dementowaliśmy to wiele razy. Już myślałem, że w tym roku obejdzie się bez sensacji, a tu nagle Puls Biznesu postanowił sprzedać nam Wirtualną Polskę, o czym dziś uprzejmie donosi na swoich łamach. Plotka wręcz wymarzona na tzw. sezon ogórkowy. Jednak nauczony doświadczeniem Playa oficjalnie i szybko chcę ją zdementować. Nie sprzedajemy Wirtualnej Polski. Koniec, kropka. Komentować artykułu też nie będziemy. I mam nadzieję, że to definitywnie kończy żywot wakacyjnej plotki.

Udostępnij: Puls Biznesu sprzedaje nam WP
podaj nick
komentarz jest wymagany
Please prove you are human by selecting the House. wybierz ikonę
proszę zaznaczyć zgodę

;

Odpowiedzialny biznes

Szosowy twardziel (0)

Bartosz Nowakowski

13 lipca 2011

Szosowy twardziel
0

Johny Hoogerland to już ikona heroizmu tegorocznego Tour de France. W niedzielę uczestniczył w wypadku, który został spowodowany przez nieumyślnego kierowcę francuskiej telewizji. Wyglądało dramatycznie:

Ale Holender nie poddał się. Z ranami na udach wsiadł na rower i udał się na metę w Saint-Flour. Ba, nie dopuszcza myśli o wycofaniu się. Założono mu… 33 szwy i wyścig dla niego nadal trwa. Wielką motywację stanowi dla Hoogerlanda koszulka najlepszego górala (w czerwone grochy), z którą wiezie się w peletonie. Warto wspomnieć, że w zeszłym roku w tej samej klasyfikacji Hoogerland zdobył podczas wyścigu Tour de Pologne.

Pierwszy tydzień minął pod znakiem (pechowej?) selekcji peletonu. Lista kolarzy, która pożegnała się z „Wielką Pętlą” zajęłaby tu trochę miejsca. Ale to jest wyścig i z takimi zdarzeniami trzeba się liczyć. Mimo wszystko uważam, że jest różnica pomiędzy spowodowaniem kraksy przez kolarza w środku peletonu, a nieszczęśliwego wypadku spowodowanego przez kierowcę z dość małą wyobraźnią.

Kolumna peletonu z wielkim szumem przecinającego powietrza zbliża się do pierwszych przełęczy w Pirenejach. Jutro wzniesienia pokażą pierwszą, prawdziwą selekcję.

Udostępnij: Szosowy twardziel
podaj nick
komentarz jest wymagany
Please prove you are human by selecting the Tree. wybierz ikonę
proszę zaznaczyć zgodę

Dodano do koszyka.

zamknij
informacje o cookies - Na naszej stronie stosujemy pliki cookies. Korzystanie z orange.pl bez zmiany ustawień przeglądarki oznacza,
że pliki cookies będą zamieszczane w Twoim urządzeniu. dowiedz się więcej